wtorek, 21 grudnia 2010

Jeśli jesteś skejtem słuchaj tylko tego #5: Hocus Pocus live

Jubileuszowy odcinek JJSSTT będzie niestandardowy, bo tylko z jedną pozycją. Wpis nie traci tym jednak niczego ze swojej niezwykłości, wszak jakość się liczy, nie ilość, a ta jest najwyższych lotów.

Opisywana przeze mnie na samym początku blogowej "działalności" płyta francuskiej grupy Hocus Pocus zdecydowanie przetrwała próbę czasu. Po pół roku nadal chętnie do niej wracam. Więcej, niektóre piosenki mają nawet serduszko u mnie na last.fm, co jest najlepszym dowodem miłości do kawałka, jak wypełnienia pola "status związku" na f*cebooku dla par, internetowe życie 2.0. Uczucie do krążka "16 Pieces" spotęgowało jeszcze poniższe video, czyli zapis koncertu, jaki zespół wraz z przyjaciółmi dał (dawno temu swoją drogą, ale nie było okazji wcześniej) we francuskiej rozgłośni radiowej (chyba, bo mój francuski opiera się na google translate). Ich muzyka brzmi jeszcze lepiej zaserwowana w takiej postaci, z żywymi instrumentami - magicznie można powiedzieć, w końcu to Hocus Pocus, POETA, czy nie?

PS. Pięknie byłoby usłyszeć to na żywo na żywo, "must have" koncertowe!


Hocus Pocus feat. Oxmo Puccino, Akhenaton, Ben L'oncle Soul
Załadowane przez: hocuspocus. - Obejrzyj ostatnio promowane klipy wideo.

czwartek, 16 grudnia 2010

POE - Złodzieje zapalniczek [2010]



W jednej z piosenek Ostrowski rozwija skrót POE jako "prawda o ewolucji". Niestety, prawda jest gorzka i widoczna "gołym" uchem - O.S.T.R. jest wtórny i nudny od dłuższego czas a deklarację o zrobieniu swojej części projektu w 3 dni odczytuję jako brak szacunku dla słuchacza. Płytę ratuje producent Emade, potwierdzając, że w swym fachu jest jednym z najlepszych w Polsce.

Nie znacza to jednak, że "Złodzieje zapalniczek" to słaby krążek. Jest to bardzo solidna pozycja, zdecydowanie wyróżniająca się na polskiej scenie hip-hopowej. Trudno jednak nie ulec wrażeniu, że O.S.T.R. ostatnich kilku lat to artysta, który w warstwie lirycznej nie poczynił żadnych postępów - ba, linijki takie jak np. "jak trunek - alkohol" wskazują raczej na spory regres łodzianina (kaliszanina?). Paradoksalnie najlepszy numer na krążku, "Nie odejdę stąd", tekstowo najbardziej kuleje i - jeśli wierzyć Ostrowskiemu, że teksty napisał w 3 dni w trakcie prowadzenia auta - wypada tylko współczuć temu, kto zapisywał takie bzdury. Później jest już tylko lepiej (np. "Twarz") a i jeśli chodzi o flow to O.S.T.R. nie daje zapomnieć, że jest ciągle wyróżniającą się postacią w Polsce. Również tak bardzo ostatnimi czasy krytykowany skrzeczący głos rapera nie przeszkadza jakoś szczególnie. Natomiast z Emade sytuacja jest zupełnie odwrotna. Beat w "Nie odejdę stąd" (poniżej) z głosem Mariki ma niesamowity vibe ale reszta produkcji jest już słabsza. Słabsza nie oznacza słaba -"Raj młodocianych bogów 2" czy "Nadzieja" to ciągle poziom nie do przeskoczenia dla znakomitej większości polskich beatmakerów.

Nie da się uniknąć w przypadku tego krążka porównań z pierwszym POE pod tytułem "Szum Rodzi Hałas" z roku 2005, który wtedy zrobił niesamowity, nomen omen, szum. Przy tej płycie takiego bym się nie spodziewał, chociaż rzesze psychofanów Adama już zwiastują kolejny klasyk, stawiając "Złodzieje zapalniczek" na półce ch(w)ały tuż obok swoich innych bożków - 2Paca, Magika i K44. Niestety, sam Ostry postarał się, żeby tak się nie stało a naprawdę wystarczyło się trochę bardziej postarać.

środa, 8 grudnia 2010

Separation + Batafli Lakaflaj [2010]

 Wydaje się, że w naszej części Europy na scenie freeski wyróżniają się dwie nacje - Polacy i Czesi. O Polakach było przy okazji "The Emotions", będzie także gdy w net zostanie wypuszczony "Folklor". Teraz kolei na Czechów. W jubileuszowym dwudziestym wpisie na blogasku zaprezentuję najnowszą produkcję naszych południowych sąsiadów - "Separation" oraz mniejszą ale równie ciekawą (nie tylko przez nazwę) - "Batafli Lakaflaj".

Nie ma się co długo rozpisywać - Czesi przyzwyczaili fanów freeskiingu, że regularnie wypuszczają swoje nowe produkcje, za każdym razem lepsze i bardziej profesjonalnie wykonane. Nie inaczej było tym razem bo "Separation" stanowi krok do przodu od czasu "Stylu" dokumentującego zimę 2008 i wręcz skok w porównaniu do "Search" z sezonu 2007. Trudno wyróżnić jakikolwiek segment bo wszyscy - Jirka Volak, Robin Holub, Filip Taraba i Pepe Kalensky - trzymają podobny, wysoki poziom i dotyczy to zarówno sekwencji na "kikrach" jak i na boksach i railach. Muzyka to głównie dynamiczny dubstep, idealnie współgrający z filmem a lifestylowe przerywniki nie są w żadnym wypadku monotonne i nudne.


Separation Movie from illegal production on Vimeo.

***

Uzupełnieniem powyższej produkcji jest "Batafli Lakaflaj". Znajduje się tam wszystko, czego próżno szukać w "Separation", czyli street, zawody i freeride. Według opisu, w filmie główną rolę "gra" Robin Holub ale przez obraz przewijają się także jego koledzy z "Separation" oraz inni czescy freeskierzy - m.in. Martin Horak i Dan Koudelka. Przez chwilę pojawiają się rownież polskie akcenty w osobie Szczepana Karpiela i Jana Krzysztofa. Nie jest to może film na miarę "Separation" ale wart zdecydowanie tych kilkudziesięciu minut.


Bataflí Lakaflaj from Fullface Productions on Vimeo.

środa, 1 grudnia 2010

Kno - Death In Silent [2010]



Z recenzją "Death In Silent" czekałem dość długo bo od jej premiery minęły prawie dwa miesiące. Przez ten czas zdanie na jej temat trochę zmieniłem, jednak główna myśl pozostała bez zmian - solowy debiut Kno to kawał dobrej muzyki.

Już po pierwszym kontakcie z płytą, spojrzeniu na jej tytuł, tracklistę i okładkę, nasuwa się myśl, że nie będzie to płyta radosna, przyjemna i bujająca - wszak tematy typu śmierć, cmentarz, samotność, płacz (jedynie "Smile" łamie tę konwencję) kojarzą się jednoznacznie smutnie. Po dalszym poznaniu płyty okazuje się, że to pierwsze powierzchowne spojrzenie nie było wcale mylne. Kno zaserwował płytę pełną emocji, w większości niezbyt przyjemnych, mroczną i tajemniczą. Piosenki idealnie nadające się na jesienne spacery, klimatyczne, różnorodne tematycznie (chociaż pod wspólnym, smutnym mianownikiem) i doskonałe muzycznie. Warstwa liryczna również na wysokim poziomie, z kolei po rapowaniu samego Kno spodziewałem się czegoś więcej. Można mu jednak wybaczyć nudne momentami flow, mając na uwadze to co zrobił z podkładami i jego dobry głos. Co do gości - członek Cunninlynguists zaprosił solidnych, m.in.Tonedeffa, Tunji czy kolegów z CL - Nattiego i Deacona The Villain. Ze wszystkich piosenek na czoło wysuwa się "Rhythm Of The Rain", singiel wypuszczony przed premierą krążka, do którego powstała także okładka - moim zdaniem lepsza od "Death In Silent". Kolejnym singlem był "La Petite Mort (Come Die With Me)" opowiadający o przyjemnej, metaforycznej "małej śmierci" - również z osobną okładką oraz z klipem (do oglądnięcia poniżej). Poza tym na większą uwagę zasługuje także "Loneliness", "Spread Your Wings", "I Wish I Was Dead", "Not At The End" i "Graveyard" z beznadziejnym teledyskiem. Reszta, podobnie jak cała płyta, także bardzo konkretna.

We wstępie wspomniałem, że zdanie na jej temat zmieniłem wraz z upływem czasu  - po początkowym zachwycie wszystkim co z nią związane i kilkukrotnym odsłuchu z wypiekami (chleb, ciasto, skojarz follow-up) na twarzy, odstawiłem ją na "półkę". Powróciwszy jakiś czas później stwierdziłem, że klimat mimo wszystko zbyt ciężki i przygnębiający. Nie zmienia to jednak faktu, że debiut to wyśmienity i wprost idealny do jesiennego kopania liści i biegania po kałużach w rytmie deszczu. Słowem podsumowania - klimatyczny i muzyczny r*zpierdol z dobrymi raperami a sam Kno potwierdza, że południe to nie tylko grille na zębach, d*iwki i Dom Perignon na ich c*ckach, powpowpow.


czwartek, 25 listopada 2010

Jeśli jesteś skejtem słuchaj tylko tego #4: Samplowanie rąk nie brudzi

Czwarty odcinek JJSSTT łączy się w pewnym sensie z poprzednim wpisem o "The Emotions" bo do jego napisania zainspirował mnie jeden z utworów użytych w filmie. Piosenka wydawała się dziwnie znajoma i po krótkim diggingu w sieci i we własnych muzycznych zbiorach okazało się, że kawałków z tym samym samplem jest dużo więcej niż na początku mi się wydawało. Od soulu, przez hip-hop z różnych stron świata, po chill-out i muzyką elektroniczną. Myślę, że bez problemu uda się wychwycić podobieństwa nawet największym muzycznym laikom.

1.



Na początek oryginał (?). Piosenka "Private Number" duetu soulowego William Bell i Judy Clay jest jednym z  z największych przebojów czarnoskórego Bella. Datowana na 1968 rok, znalazła się w top 10 hitów w Wielkiej Brytanii.

2.



Od tego cała zabawa w poszukiwanie się zaczęła. Podstawiony do jednego z segmentów "The Emotions" kawałek Pretty Lights - "Finally Moving". Polecam zapoznanie się także z innymi utworami, które wyszły spod ręki (samplera?) Amerykanina, zwłaszcza, że zwykł on umieszczać je za darmo w internecie.

3.



Z tym "Finally Moving" skojarzyłem. "Det Loser Sig" (wg google "Ropuszcza się") popełnił szwedzki raper Timbuktu, wespół z m.in. Supreme z Looptroop, z którym to zespołem zdarzało mu się koncertować i występować gościnnie. Co ciekawe, w czasie nagrywania swojego pierwszego albumu "T2: Kontrakultur" pracował razem z Thomasem Ruciakiem - synem polskiego saksofonisty Alfreda Banasiaka.

4.



Teraz kolejność już zupełnie przypadkowa. "Players Club" to piosenka Rappin' 4-Tay czyli Anthonego Forte -  rapera z Kalifornii. Umieszczony na jego drugiej płycie "Players Club" uplasował się na 36 miejscu listy Billboard Hot 100. Poza tym wielkich sukcesów Forte na koncie nie ma, chyba, że za takie uznamy gościnne występy u 2Paca, Too Shorta czy Master P.

5.


Metaform to kolejny Kalifornijczyk w zestawieniu. Obraca się głównie w kręgu muzyki hip-hopowej, czego przykładem jest współpraca z Zion I, Pharcyde czy Hieroglyphics. Płyta, z której pochodzi "Crush" zatytułowana "Standing on the Shoulders of Giants", w całości została stworzona z sampli.

6.



Piosenka "You Wish" z pewnością koszmarem nie jest, na co mógłby zdradliwie wskazywać pseudonim autora. Słucha jej się lekko, przyjemnie i wydaje się, że jest najbliższa klimatem oryginałowi Bella. Żeby być konsekwentnym muszę napisać, że autorem jest nie grzeszący zbytnią skromnością brytyjski DJ George Evelyn aka Nightmares On Wax aka DJ EASE (w rozwinięciu Experimental Sample Expert).

7. 



Przy piosence Timbuktu wspomniałem o polskim akcencie w osobie Thomasa Ruciaka, a teraz już w pełni po polsku i od Polaków. "Cały czas" jest debiutem warszawskiej grupy 2cztery7, który ukazał się na pierwszym winylu, z czterech dotychczasowych edycji, serii JuNouMi. Piosenka z czasu, kiedy Pjus szumnie określał się mianem "potrafiącego uprawiać styl raggamuffin", Stasiak był trochę g*ubszy a Mes nie wyglądał jak członek Buena Vista Social Club.

niedziela, 21 listopada 2010

The Emotions [2010]



Film zapowiadałem początkiem września, jakiś tydzień przed jego premierą w Zakopanem. Życzyłem sobie wtedy, żeby "The Emotions" było chociaż tak dobre jak zeszłoroczne "Into The White". To się nie udało ale, cytując klasyka, "i tak jest z*jebiście".

"The Emotions" jest obrazem dokumentującym zagraniczne wojaże ekipy znanej z zeszłorocznego "Into The White" - Michała Trzebuni, Piotra Gnalickiego, Kostka Strzelskiego, Łukasza Murawskiego, wspieranych momentami przez Michała Całkę czy Andrzeja Lesiewskiego. Dzięki pomocy licznych sponsorów, m.in. z branży informatycznej, mogli dojechać swym camperem i sprawdzić się we Włoszech (Alagna), Austrii (Sant Anton am Arlberg, Krippenstein) i Francji (La Grave). Wyszedł z tego bardzo ciekawy film, nie tyle narciarski co górski - mózg produkcji Michał Trzebunia prezentuje w "The Emotions" wiele przebitek obrazujących zwierzęta i piękne alpejskie landschafty. Żałuję jedynie, że nie ma żadnych ujęć z parku lub szaleńczych szarpnięć ze skał w BC ale ich brak usprawiedliwiony jest stricte freeridowym profilem filmu. Polecam z czystym sumieniem i nadzieją, że za rok znowu będzie dobrze.

The Emotions from Michal Trzebunia on Vimeo.

Blog "Monte Rosa Freeride Trip" -  http://monterosa-theemotions.blogspot.com/

piątek, 5 listopada 2010

Jeśli jesteś skejtem słuchaj tylko tego #3: Every Day Is A Saturday


Jak wyobrażasz sobie życie, w którym każdy dzień jest sobotą? Jakkolwiek by to wyglądało, taki żywot byłby pewnie piękny. Dla chłopaków z Poor Boyz tym pięknem jest dzień spędzony na nartach. Gdziekolwiek - w parku, w BC czy na streecie - byle tylko z dwoma deskami przypiętymi do muskularnych nóg, NO HOMO. W 3 odcinku JJSSTT soundtrack z super produkcji "Every Day Is A Saturday".

Na początek kilka słów o samym filmie. Stoi za nim wspomniana wcześniej ekipa filmowa Poor Boyz Productions, reżyseruje go Jeff Thomas wraz z Tylerem Hamletem. "Every Day Is A Saturday" jest krokiem do przodu w historii filmów narciarskich - po raz pierwszy freeski zostało w pełni uwiecznione kamerą HD. Najczęściej przed nią pojawia się Tanner Hall, niszczący trickami w pajpie na X Games i w BC ale zobaczymy również m.in. Simona Dumonta, Dane Tudora, Charlesa Gagnier, Andreasa Hatveita czy nieżyjącego już CR Johnsona. Afterbangi, double flipy, kilka razy łamane raile, srogie linie a nawet przejazd po kablu wyciągu - to wszystko można znaleźć w "Every Day Is A Saturday"!

1.



Utwór "Ghosts N Stuff" Deadmau5 będący równocześnie podkładem trailera oraz segmentu Tima Durtschiego (jeden z lepszych). Niesamowity bangier muzyka z Kanady Joela Zimmermana, przybierającego czasami wygląd wielkiej myszy rodem z prac Takashiego Murakami.

2.



K'naan to sympatyczny somalijczyk, znany ze współpracy z wieloma popularnymi muzykami takimi jak Mos Def czy Nelly Furtado. Z ogarniętej wojną domową Somalii uciekł najpierw do USA by później przenieść się do Kanady. Jego piosenkę "Wavin Flag" z tej samej płyty co "Take A Minute" zatytułowanej "Troubadour" kojarzy chyba każdy. "Take A Minute" zostało podłożona pod part Dana Tudora.

3.



Pod nazwą Trouble Andrew kryje się pro snowboarder Trevor Andrew. Kanadyjczyk w przerwach od jazdy zajmuje się  nagrywaniem electroniczno-rockowych kawałków, takich jak "Chase Money". I przyznać trzeba, że wychodzi to Andrewowi całkiem przyjemnie bo piosenka użyta w segmencie teamu Nike 6.0 to nie jedyna godna uwagi i warto sprawdzić jego myspace.

4.




Część przeznaczona CR Johnsonowi, T-Hallowi i Johnowi Spriggsowi wybrzmiewa w takt jamajskich rytmów Cookie The Herbalista i jego utworu "Cyaan Stop". Mozna było się spodziewać, że gdzie Tanner tam i reggae. Segment to kwintesencja pozatrasowej zabawy a Cookie wydaje się wynalazkiem typu "one hit wonder" na potrzeby filmów freeskiingowych podobnie jak Kya Bamba.

5.



Na koniec Zion I wespół z Brotherem Ali w piosence "Caged Bird Pt. 1", pochodzącej z ostatniej płyty Amerykanów "The Take Over". Jako psychofanatyk Zion I nie mogłem sobie odmówić umieszczenia tego w tym zestawieniu. Pod "Caged Bird Pt. 1" jeździ Charley Ager, który mimo że part ma średni to wzbudza wielką sympatię bo widać w nim wielką radość z tego co robi.

Oczywiście nie jest to wszystko - prócz pokazanych wyżej piosenek na "Every Day Is A Saturday" można usłyszeć m.in. Black SabbathCunninlynguists, Zion I w kontynuacji "Caged Bird Pt. 1" lub grupę Loverboy. Pełna lista tu. Każda praktycznie z innej bajki ale wszystko to brzmi bardzo dobrze i jest znakomitym dopełnieniem wizji.

piątek, 29 października 2010

Jeśli jesteś skejtem słuchaj tylko tego #2: Narciarskie

Muzyka towarzyszy mi za każdym razem kiedy wychodzę z domu, gdy cokolwiek robię w nim a jazda samochodem bez niej jest czymś bezsensownym. Trudno więc, żeby nie było podobnie w trakcie takiej ważnej czynności życiowej jaką jest nartowanie. Nie każdy utwór jednak nadaje się do tego - ubiegłorocznej zimy miałem nawet jeden folder na odtwarzaczu stworzony specjalnie na tę okazję. W drugim odcinku JJSSTT kilka kawałków, które pretendują do bycia hitem sezonu zimowego 2010/11. Kolejność przypadkowa.

1.



Piosenka "Contact" to hip-hopowo-drumandbassowe collabo angielskiego ekipy Foreign Beggars i holenderskiej grupy Noisia. Chłopaki z Foreign Beggars dali w tym roku niesamowity koncert na Kempie a niedawno pojawiła się informacja jakoby mieli odwiedzić Kraków na początku 2011. Pytanie brzmi - czemu nie Wrocław?

2.


GoPro HD HERO camera: The Ski Move from GoPro on Vimeo.

W poszukiwaniu kawałków na narty nieocenione są oczywiście filmy freeski. Powyższa reklama kamery GoPro jest połączeniem świetnych ujęć, m.in. z kasku, i konkretnych tricków z utworem "Coloris", artysty ukrywającego się pod pseudonimem She. Wbrew temu co mogłaby sugerować nazwa, She jest mężczyzną - co więcej, urodził się w Krakowie. Multinstrumentalista, chociaż obraca się głównie w stylistyce chiptunowej (COKOLWIEK TO ZNACZY).

3.



Ponownie posilę się filmem narciarskim, ściślej ujmując teaserem czeskiego "Separation". Sam opis filmu zostawię na później bo na pewno znajdzie się dlań miejsce po jego premierze. Autorem piosenki "Got 2 Now" jest Flux Pavilion, podobnie jak Foreign Beggars pochodzący z Wielkiej Brytanii. Reprezentant sceny dubstepowej.

4.



Kolejny zwiastun, tym razem francuska superprodukcja "Punch line". Sądząc po filmiku, tricki i linie suto kładą się jak u Sokoła wędlina. W rolach głównych Xavier Bertoni, Kevin Rolland czy Kelly Sildaru, genialna młoda narciarka z Estonii. Piosenka nosi tytuł "Funk" i jest remixem włoskiej ekipy The Bloody Beetroots utworu Francuza Etienne De Crecy.

wtorek, 26 października 2010

The Foreign Exchange - Authenticity [2010]


Jesień trochę już trwa, od jakiegoś czasu przychodzi nam chodzić po wyścielonych kolorowymi liśćmi chodnikach, coraz szybciej robi się ciemno a temperatura nie rozpieszcza. Jak w tę rzeczywistość wpisuje się pierwsza jesienna płyta? 

Niezwykły duet producenta Nicolaya oraz znanego z zespołu Little Brother rapera Phonte trudno zaklasyfikować do jednego rodzaju muzyki. O ile pierwszą płytę The Foreign Exchange "Connected" (stworzoną na odległość, za pośrednictem okayplayer.com) można zaliczyć do hip-hopu, to na drugiej "Leave It Alle Behind", z nominowanym do nagrody Grammy "Daykeeper", przeważa r&b - nie tylko w wykonaniu Phonte ale także na podkładach Nicolaya. Trzecie dziecko pt. "Authenticity" duetu holendersko-amerykańskiego zdaje się zrywać całkowicie z hip-hopem. W zamian otrzymujemy spójny materiał, z ciekawym efektem stopniowania nastroju - od spokojnego początku do zaskakująco radosnego końca. Najlepszym utworem zdaje się być singiel "Maybe She'll Dream Of Me " poza tym "Laughing At Your Plans" oraz nieco dyskotekowe "Dont' t Wait". Tekstowo oczywiście o miłości, tęsknocie, bezpieczeństwie. Wszystko to świetnie zaśpiewane przez Phonte i nielicznych gości w osobach m.in. YahZarah (była na singlu z pierwszej płyty "Sincere")  lub Dariena Brockingtona na specyficznych podkładach Nicolaya (dużo fortepianu, elektronika, gitara) daje album, którego słucha się od początku do końca z wielką przyjemnością. I to nie tylko, jakby się zdawało po okładce, ponurą jesienią.

PS TFE trzyma poziom nie tyko płytą - kolejny raz sroga okładka, zarówno do singla jak i do "Authenticity". W prostocie siła!

niedziela, 17 października 2010

Brodka - Granda [2010]


O tej płycie wspominałem jakiś czas temu w pierwszym odcinku JJSSTT , wtedy do odsłuchu możliwy był jeden kawałek. Rokował on na nie tylko całkiem dobry materiał ale przede wszystkim na nową jakość w polskiej muzyce popowej.

Teraz, po 3 tygodniach od premiery i kilkudziesięciu przesłuchaniach "Grandy", mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że pierwsza część zdania poprzedniego w 100% się sprawdziła ale z drugą już można polemizować. Momentami Brodka brzmi jak Nosowska, niektórzy doszukują się analogii z Anią Dąbrowską czy La Roux. Trochę to razi ale nie przykrywa dobrego ogólnego wrażenia po przesłuchaniu płyty. Tak zapowiadany przez autorkę muzyczny eklektyzm wypadł bez zarzutów - jest elektrycznie, momentami rockowo, z domieszką folkową. Są kawałki spokojne jak "Kropki i kreski" czy 'Syberia" , energiczna "Granda", jest zabawa syntezatorami w utworze "Krzyżówka dnia". Tekstowo żartobliwie (np. "W pięciu smakach", klip poniżej), namiętnie (""Saute") i po francusku vide zamykające płytę "Excipit". Wyróżnić należy także "K.O.""Szyszę"  Wyrzucając niepotrzebny i skippowany, myślę, że nie tylko przeze mnie, "Hejnał" zostanie nam 10 przyjemnych utworów (+ "Bez Tytułu") nowej i dojrzałej (nie tylko wyglądem) zwyciężczyni "Idola".

Podsumowując, nie jest to może album niesamowity, jednak w morzu popowej tandety, indie-popowa "Granda" jawi się jako nadzieja na lepsze jutro. Oby tylko było więcej Brodki w Brodce (choć może to jest Brodka?) i będzie świetnie.

(...) a uwierz wolałbym Masta Ace i Marco Polo!

Sezon 2010/11 na uczelni trwa już jakieś dwa tygodnie, teraz 9 miesięcy nauki, tak to życie toczy się po O*olu!

Scenariusz jak co roku - kampus zapełnia się na powrót s*udentasami, nowi organizują się na portalach społecznościowych w ramach zapoznawczego spotkania (żeby się lepiej poznać, w końcu nie dane im będzie rozmawiać o zainteresowaniach i blabla w trakcie roku) a właściciele punktów xero zacierają ręce. Wakacje? Cóż, nie dany mi był w tym roku ani relaks na rajskiej plaży ani nawet na brudnopiaskowej polskiej. Zamiast tego było dużo pyłu we włosach, setki metrów kabli i łańcuchów do mierzenia i sklejanie książek po nocach. O niezapomniane emocje zadbał natomiast kot, urządzając sobie na moich oczach loty z 4 piętra bez zabezpieczeń. Widocznie wspólne oglądanie seriali nie dostarczało mu takich silnych wrażeń.

Na deser piosenka Ashera Rotha rzecz jasna o ciekawszej części s*udiowania, studia to nie tylko xerówki, płaszcze, kawa w papierowym kubku czyli dorosłe życie 2.0 bo sam wypełniasz lodówkę, byle tylko się nią nie zachłysnąć i dotrwać do pudeł w Tesco!

niedziela, 3 października 2010

Dokąd idzie Podbeskidzie?

Radosc pilkarzy z Bielska po kolejnym zwyciestwie w lidze.
Zamysł tego wpisu powstał w mojej głowie jakiś nieokreślony, dłuższy czas temu jednak z jakiegoś dziwnego powodu dopiero dziś siadłem i to pisze. Może podświadomie, z własnego l*nistwa i braku czasu, czekałem aż temat się zdeaktualizuje ale się na to nie zapowiada bo Podbeskidzie po raz kolejny schodzi z boiska w glorii zwycięzcy. Zespół z Bielska-Białej powoli acz systematycznie zbliża się do awansu do ekstraklasy.

Samo spotkanie nie należało do wybitnych widowisk - ot, mecz na poziomie pierwszej ligi, dużo walki a mało piękna futbolu znanego z telewizyjnych transmisji, zresztą chyba mało która osoba z obecnych na stadionie przy ulicy Rychlińskiego nastawiała się na porywające widowisko. Gwoli ścisłości - ekipa gospodarzy mierzyła się z ostatnim w tabeli Dolcanem z podwarszawskich Ząbek. Mimo tego, że obie drużyny znajdowały się na przeciwległych biegunach tabeli, wielkiej różnicy w umiejętnościach na boisku nie zaobserwowałem. Początek pierwszej połowy zdecydowanie należał do Górali (dwie znakomite sytuacje - Patejuk i Koman), później zawody się wyrównały a po zmianie stron na krótki czas przewagę miał Dolcan, by po kilkunastu minutach znowu mecz ograniczał się do walki w środku boiska. Ani Podbeskidzie ani Dolcan nie zasługiwał w tym momencie na wygraną, jednak dwie bramki Bielszczan, najpierw Cieślińskiego z karnego i Malinowskiego po ładnej akcji, sprawiły, że 3 punkty zostały w Bielsku. Status quo został zachowany, TSP kolejny już tydzień spędzi na fotelu lidera I ligi, a Dolcan pozostaje czerwoną latarnią, z tylko jednym punktem na koncie.

Co stoi za znakomitą forma Podbeskidzia w tym sezonie? Czy faktycznie zespół ma szansę na wejście do ekstraklasy i wytrzyma na premiowanym awansem miejscu do końca rozgrywek? Zawsze trudno się odpowiada na tego typu pytania bo nijak nie da się tego sprawdzić, jednak można z dużym prawdopodobieństwem określić chociaż kilka czynników stojących za świetną formą podopiecznych Roberta Kasperczyka. Zacznijmy właśnie od trenera, postaci bez imponującego CV ale młodej i ambitnej. Wydawało się, że lepiej niż z Marcinem Broszem być nie może ale Kasperczyk pokazał, że jest to jak najbardziej realna wizja. W końcu udało się zbudować wyrównaną drużynę, z tradycyjnie silną defensywą ale także z solidną pomocą i kilkoma bramkostrzelnymi napastnikami, których po pozbyciu się Chrapka brakowało pod Szyndzielnią. Zespół jest poukładany, bez gwiazd ale z solidnymi graczami. Włodarze Podbeskidzia już raz przejechali się na zatrudnianiu wielkich "piłkarzy" - pamiętny sezon 2004.05, gdy team z takimi osobistościami jak Kompała, Sibik, Pater, Dubicki i Żurkiem trenerem zakończył walkę na 5 miejscu. Wielkie wydatki na gaże jakie w tamtym czasie były w Bielsku odbijały się czkawką przez kilka następnych lat. Przechodząc zgrabnie do włodarzy, nie należy zapomnieć, że odcięli się oni całkowicie od zarzutów korupcyjnych z dawnych lat a klub jest w pełni wypłacalny i poukładany należycie, co również wpływa na wyniki. Od nich głównie zależy kibicowska miłość - gdy są poniżej oczekiwań, stadiony świecą pustkami a w przypadku zwycięstw na obiekcie ciężko znaleźć wolne krzesełko. Chociaż każdy zdawał sobie sprawę, że obycie w drugoligowych bataliach i słabość rywali daje sporą szansę na awans, nie trąbiono na cztery strony świata o czekającym nas awansie i zawodnicy w spokoju mogli przygotowywać się do rundy jesiennej. Być może krzepiąco na wszystkich działa także fakt, że w niedalekiej przyszłości doczekamy się stadionu z prawdziwego zdarzenia dla Bielska.

Jak będzie to się jeszcze okaże, mnie osobiście marzy się awans Podbeskidzia i Sandecji, tak podpowiada góralskie serce ale rozum każe bacznie przyglądać się także ŁKSowi Łódź, Flocie Świnoujście i Piastowi Gliwice. Na razie jest dobrze i odpowiadając na zadane w tytule pytanie - idzie do ekstraklasy!

PS. Dobrze dzieje się także w innym bielskim zespole - BKS Stal Bielsko lideruje wraz ze Skałką Żabnica opolsko-śląskiej grupie III ligi i być może w czerwcu doczekamy się dwóch awansów.

czwartek, 9 września 2010

Mayer Hawthorne - A Strange Arrangement [2009]



Dawno żaden album nie narobił tyle szumu, co ten. Być może jest to zasługa doskonałej promocji udzielonej z pozoru mało znanemu artyście przez giganta Stones Throw. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że i bez Stones Throw Hawthorne zrobiłby nie lada szum.

Płyta żadną nowością wydawniczą nie jest bo już zdążyła zdmuchnąć swą pierwszą świeczkę na torcie, OH POETO, jednak sprzyjające okoliczności w postaci działającego linku do rapidshopu pozwoliły mi poznać ją w całości dopiero jakiś krótki czas temu - bardzo mi z tego powodu żal bo "A Strange Arrangement" Mayera Hawthorna słucha się świetnie, od początku do samiuteńkiego końca. Głos i muzyka tworzą niesamowity klimat krążka, bliski soulowi i funkowi z połowy wieku XX. Zresztą artysta nie kryje, co było jego inspiracją w trakcie tworzenia "A Strange Arrangement" - nazwiska takie jak Curtis Mayfield czy Isaac Hayes nie są obce nikomu, kto trochę liznął czarnej muzyki. I właśnie zbyt dosadne "inspiracje" zarzucane są przede wszystkim wokaliście. Nie kopiuje on w całości utworów ale często brzmią one zaskakująco podobnie, wystarczy porównać np. "Your Easy Lovin' Ain't Pleasin' Nothin" (klip poniżej) ze słynnym "You Can't Hurry Love" The Supremes ewentualnie Phila Collinsa. Całkiem sensowne zarzuty, jakoby Mayer nie miał swojego stylu biorą w łeb gdy skonfrontujemy je z przyjemnością z jaką się słucha tych wszystkich nowych-starych utworów. "The Ills" z bębnami jak z Incredible Bongo Band czy wspomniane wyżej "Your Easy Lovin' Ain't Pleasin' Nothin" same wprawiają nogi w ruch. Pozostając w klimacie taneczno-klubowo-pijackim "Green Eyed Love", które z klipem tworzą swoistą ode do absyntu. Z kolei "Maybe So Maybe No" zbiera plusa za deskorolkę i stylówkę LA (?) (polecam sprawdzić także "I Left My Heart in San Francisco", wieńczące tour po USA). Jednak głównym tematem poruszanym w utworach jest oczywiście miłość i to jej są poświęcone np. "Make Her Mine""One Track Mind" czy "Just Ain't Gonna Work Out". Ta ostatnia piosenka ukazała się jako singiel jeszcze przed wyjściem "A Strange Arrangement" w bardzo nowatorskiej wersji - na nośniku przypominającym serduszko. Pomysł genialny w swej prostocie (piosenka o miłości na sercu, pff) dał spory rozgłos Mayerowi i pewnie gdyby nie fakt wydania tego w listopadzie a nie w srento zakochanych, to Stones Throw nie nadążałby raczej z tłoczeniem sercowinyli. Sam Hawthorne czyli Andrew Mayer Cohen nie pojawił się znikąd ponieważ znany był już wcześniej pod pseudonimem DJ Haircut z grupy Athletic Mic League i udziela się w zespole o ciekawej nazwie Barber Shop Quarter. Ja wybieram jednak jego soulowe alter ego czyli Mayera Hawthorna bo rozczula mistrzowsko nawet gdy w powietrzu czuć zapach odgrzewanych kotletów.

sobota, 4 września 2010

Summerzima

Radość w oczach dziecka!
Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie chwila, że na blogasku pojawi się pierwszy wpis w pełni poświęcony cudownemu białemu puszkowi. Nie spodziewałem się jednak, że będzie to początek września, jakieś 3 i pół miesiąca przed teoretycznym nadejściem zimy i jakieś 2 i trochę miesiąca przed zwyczajowym nadejściem opadów śniegu, mrozem i tego typu rzeczom uprzykrzającym życie kierowcom, przechodniom i wszystkim malkontentom narzekającym, że zima, zimno, ciapa, śnieg i blabla. Na Kasprowym Wierchu pojawiło się 10 cm śniegu, HA!

I tak muszę się przyznać, że wpis spóźniony - owy opad został zarejestrowany na wysokości 1987 m.n.p.m. już 31 sierpnia a więc jeszcze w trakcie wakacji gimbusów, cios, a temperatura spadła do zera. Nie wiem co to zwiastuje i nie pamiętam jak to było rok temu z tym pierwszym śniegiem (kojarzę tylko opad z października) ale mam nadzieje, że szykuje się nam zima stulecia albo chociaż niech będzie taka jak 2 lata temu, oby nie nijaka jak rok temu aka  -100* i 10 cm kakaowego śniegu, pff. Teraz to już wszystko możliwe, huragany w Polsce, powodzie co tydzień, tropiki w lato i syberyjskie mrozy w zimie, co się dzieje, TO WSZYSTKO PRZEZ DEZODORANTY I SPALINY?


Druga kwestia dzisiejszego wpisu summerzimowego, to premiery filmowe jakie czekają miłośników zimowych sportów ekstremalnych we wrześniu i październiku. Światło dzienne ujrzą na pewno dwie produkcje - "The Emotions" (12 września) i "Folklor" (początek października). Być może dołączy do nich także "White House".

Pierwszy to produkcja "wysokogórska", z najlepszymi polskimi freeriderami jak Kostek Strzelski, Piotr Gnalicki czy Michał Trzebunia. Wypada tylko liczyć, że film będzie równie dobry jak zeszłoroczny "Into The White" tej samej ekipy. Teaser "The Emotions" poniżej -


The Emotions Trailer from Michal Trzebunia on Vimeo.

Wbrew pozorom, "Folklor" nie będzie obrazował narciarzy w ludowych strojach, niczego nie będą dziergali ani tworzyli nieprawdopodobnych wycinanek, podśpiewując pod nosem piosenki biesiadne. Będzie za to masa stylowych trików i dobrych miejscówek w Polsce i za granicą. W głównych rolach team twotipa czyli Piotr Wojarski i Bartek Sibiga, wspomagani przez m.in. Szczepana Karpiela. Wszystko nakręcił i zmontował Michał Calka więc o poziom nie ma się co martwić vide zeszłoroczne "From Silesia With Love" i "Vsetin Randez-vous". Dodam tylko, że najbardziej czekam właśnie na tę produkcję bo trafia do mnie uliczny, brudny klimat i osiedlowe rury zestawione z europejskimi lokacjami. Zwiastun "Folkloru" - 


Folklor Teaser from Michael Ten Calka on Vimeo.

Podobno we wrześniu ma (miał?) także wyjść długometrażowa produkcja ze stajni Lukasa Gabriela "White House". Nie wiem na ile jest to prawdziwa informacja, jednak teaser zapowiada solidna dawkę dobrego freeskiingu w wykonaniu m.in. Andrzeja Osuchowskiego, Szczepana Karpiela, Jana Krzysztofa więc czekam z niecierpliwością. Oto on -


People of the White House trailer 2010 from LukasGabrielProductions on Vimeo.


Wszystkie te materiały czyli zwiastuny filmów, później projekcje pełnych wersji oraz upragniony pierwszy opad śniegu, generują wielką tęsknotę za zimowym szaleństwem. Z jednej strony to cios bo na prawdziwy śnieg przyjdzie nam poczekać jeszcze trochę, z drugiej wielka nadzieja i plany, które i tak zweryfikują dezodoranty wespół z naturą.

sobota, 28 sierpnia 2010

Jeśli jesteś skejtem słuchaj tylko tego #1: Proud of being Beskidian

Tym postem zaczynam serię roboczo nazwaną "Jeśli jesteś skejtem słuchaj tylko tego". Wymyśliłem to tak: w jednym poście będę umieszczał 2-5 utworów, które w jakiś sposób są ze sobą związane - nie wykluczam jednak związków z d*py.


I tak dziś tematem przewodnim JJSSTT będą Beskidy a raczej muzyka i muzycy pochodzący z tej pięknej krainy, oh ah, i ich nowe projekty. Zapraszam więc.


1.




Ssij Sisse za darmo!

Co łączy tak odległe kraje jak Polska, Gruzja i Senegal? Jeden powie, że Henryk Kasperczak, drugi, że jest to na pewno stan dróg, trzeci zaś krzyknie j*bać Legię i wszyscy będą mieli rację. Muzycy z Psio Crew postarali się stworzyć jeszcze jeden "most" i zaprosili do współpracy muzyków z wymienionych wyżej państw - gruziński zespół Chveneburebi oraz Senegalczyka Mamadou Dioufa, znanego ze współpracy z m.in. Voo Voo i Anną Marią Jopek. Owocem ich pracy jest utwór "Sissa". Na początku łagodny, z gitarowym wejściem i śpiewem Dioufa i Gruzinów, przemienia się po kilkudziesięciu sekundach w coś, do czego przyzwyczaił nas Psio Crew - skrzypce, perkusja i góralskie pieśni z drum'n'bassowym zacięciem. Utwór podobno zrobił furorę na festiwalu "Globaltica" w Gdyni, gdzie miał premierę, idealnie wpasowując się w imprezę wielu kultur. Warto wspomnieć, że zespół z Bielska kolejne już serca fanów podbił na Openerze w Gdyni, dając świetny koncert.

PS. Myślę, że ta kapela zagości jeszcze na łamach romantycznegorapu w większym materiale więc się nie rozpisuję o nich ale gratis dodaję dla zajawki "Hajduka"! Hej siup hopa góralszczyzna daje kopa!


2.




Jakby z rozpędu po Psio Crew, wspomnieć chciałbym o byłym jej członku, liderze i przede wszystkim założycielu kapeli, Gooralu. W 2008 roku, rok po wydaniu jedynej jak na razie płyty Psio Crew "Szumi Jawor Soundsystem", Gooral odszedł z zespołu i zajął się solową karierą. Od tego czasu zagrał mnóstwo koncertów, także poza granicami Polski, uczestniczył w wielu festiwalach i jest organizatorem imprez pod tytułem "Wake Up BB" - odbywających się co jakiś czas w jednym z klubów w Bielsku-Białej. Trudno jednoznacznie zaszufladkować tego artystę - on sam jednak swój styl określa jako 'ethno electro". Ma stylówkę, podobnie jak Psio Crew, nie do podrobienia a to się ceni.

PS. Gwoli ścisłości - piosenka nie jest wcale nowa ale warta pokazania i w temacie "beskidzkim". Utwór chyba każdemu znany, słynne góralskie "Zbójnickie" teraz jako przearanżowane gooralskie "Zboojnickie", z nowymi zwrotkami.


3.




Po 4 latach przerwy i małej aktywności na rynku muzycznym wraca Monika Brodka. Sympatyczna góralka z Twardorzeczki jak na razie publiczności zaprezentowała tylko utwór "W pięciu smakach", zwiastujący mający się ukazać 20 września album "Granda". Pop nie leży raczej w granicach moich zainteresowań muzycznych więc po kilku przesłuchaniach singla odważę się jedynie na skromne "jest dobrze". Tekst o d*pie marynie ale ciekawy podkład i jakby orientalny śpiew sprawiają bardzo dobre wrażenie a to generuje nadzieję, że na zbliżonym poziomie będzie reszta krążka i Monika wprowadzi nowa jakość do polskiego światka muzyki komercyjnej, pełnego wynalazków pokroju Iwony Węgrowskiej. Bo ten nasz mały, lokalny jest (chociaż niektórzy dają nadzieję, że się coś zmieni) jak Pani Iwona - odpycha samym wyglądem.

piątek, 27 sierpnia 2010

Liga Mistrzów w Lidze Europy dla Lecha Poznań

To, co wydawało się jeszcze nie tak dawno nieprawdopodobne, stało się faktem - Lech Poznań wyeliminował Dnipro Dniepropietrowsk w ostatniej rundzie eliminacji i zagra w fazie grupowej Ligi Europy.

Po dwukrotnej przegranej ze Spartą Praga mało kto wierzył w przejście Ukraińców z Dniepropietrowska. Na negatywne myślenie składało się kilka czynników - najbardziej znaczącym był styl gry i forma (a raczej jej zauważalny brak) Lechitów z początku sezonu (dwumecz ze Spartą i Interem Baku oraz falstart w lidze) i zupełna odwrotność tego u piłkarzy ze Wschodu, którzy lali swych rywali w lidze ukraińskiej aż miło i mogli pochwalić się serią 5 spotkań bez porażki na starcie rozgrywek. Wszystko zmieniło się jak za dotknięciem różdżki np. Harrego Pottera na krótko przed pierwszym spotkaniem na Ukrainie. Najpierw porażka z Metalistem Charków w lidze, później wymęczone zwycięstwo Poznaniaków najmniejszym rozmiarem. Do rewanżu został tydzień, w ciągu którego Dnipro znowu przegrało (ze słynnym Dynamem Kijów) a Lech zamknął usta malkontentom rozbijając Cracovię w lidze 5-0. W końcu nadszedł sądny dla polskiej piłki klubowej sezonu 2010/2011 dzień drugiego spotkania. Lechitom po nieciekawym meczu, w którym przewagę mieli goście, udało się nie stracić żadnej bramki. Od początku zdawało się, że Lecha interesuje obrona korzystnego rezultatu i nie ma zbytniej ochoty na szturmowanie bramki przeciwnika. Dużo walki na czymś szumnie zwanym boiskiem pozwoliło ziścić plan minimum Kolejorza w tym sezonie - awans do fazy grupowej Ligi Europy.

Dzisiejszy dzień nie był już tak łaskawy - Lech trafił do bardzo silnej grupy, ze słynnym Juventusem Turyn, naszpikowanym gwiazdami i nowobogackim Manchesterem City (SEBEK PAMIĘTAMY!) oraz mistrzem Austrii - Red Bullem Salzburg. Skład grupy taki, że na pierwszy rzut oka może się wydawać, że utworzona została w ramach Champions League a nie na nieco mniej prestiżowe rozgrywki dawnego Pucharu UEFA. Nie należy się okłamywać - Lech jest, przynajmniej na papierze, zespołem najgorszym a jedynym klubem będącym w jego zasięgu wydaje się być Salzburg. Wariant optymistyczny to chociażby jedno zwycięstwo z Salzburgiem (ew. 2 remisy) i urwanie punktów Juve lub City. Wersja realistyczna to remis z Salzburgiem i nie dostanie łomotu z pozostałymi drużynami. Chciałbym się mylić oczywiście ale wszystko zweryfikuje boisko, na które Lech będzie wybiegał jako silniejszy zespół niż w dotychczas spotkaniach sezonu. Dołączy całkiem dobrze spisujący się w lidze napastnik Rudnevs (może zastąpić kompletnie bezproduktywnego Tschibambę), Peszko, Injac a być może także ostoja defensywy Bartosz Bosacki. Kolejorza wspierać będzie na pewno dużo więcej fanów niż w meczach z Dnipro czy Spartą, w końcu zostanie wymieniona będąca w skandalicznym stanie murawa na Bułgarskiej. Lech zyska na występach w Lidze Europejskiej na pewno sporo pieniędzy (podobno ok. 10 mln złotych już na stracie za 6 meczów od UEFA + wpływy z biletów i transmisji) ale także odpowiedź na pytanie na co stać na dzień dzisiejszy drużynę Jacka Zielińskiego? Ile dzieli ją od zespołów pokroju Juventusu, jak Peszko, Arboleda i spółka wypadną na tle gwiazd - Teveza, Del Piero czy Robinho? I w końcu pytanie najważniejsze - czy w ogóle jest to team gotowy walczyć jak równy z równym z potentatami bo w końcu takich miał spotkać w tej wymarzonej Lidze Mistrzów.

Czeka nas zatem 6 niezwykle emocjonujących batalii z ciekawymi drużynami. Wyjście z grupy to raczej marzenie ściętej głowy ale kto wie? W każdym razie - jak już spadać to z wysokiego konia!

PS Jak już jestem przy piłce nożnej, to tematem numer jeden w mediach aż do spotkania Lecha z Dnipro były burdy na meczu Pucharu Polski między Zawiszą Bydgoszcz i Widzewem Łódź. Mecz przerywano, kilka osób trafiło do szpitala a były nawet pomysły rozwiązania klubu ze stolicy województwa kujawsko-pomorskiego, zamieszanie takie, że nie wiadomo nawet kto wygrał. Nie o tym jednak chciałem ale o kapitalnym zdjęciu z tegoż meczu widocznym poniżej. Brawa dla fotografa!

Nie wróżę powodzenia Bydgoszczy ale ciekawy pomysł na p*omocję, pff.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Hasta La Wisla Baby!


Do czego to doszło, żeby Azerowie pokazywali nam miejsce w szeregu?
Polska piłka sięgnęła dna. Tak w skrócie można opisać wszystkie informacje, jakie pojawiły się w mediach po odpadnięciu wszystkich polskich zespołów z europejskich pucharów sezonu 2010/2011 - wliczając w to zespół Lecha Poznań, który po odpadnięciu z rozgrywek Ligi Mistrzów na pocieszenie gra o Ligę Europejską. I nie zmieni tego nawet zwycięstwo Kolejorza w Dniepropietrowsku, w pierwszym spotkaniu kwalifikacji. Powinniśmy się przyzwyczaić do takich sytuacji patrząc na wyczyny Naszych wstecz, jednak nie do zaakceptowania jest sytuacja w jakiej odpadamy.  Wstydliwe porażki czy wyrównana walka ze słabeuszami nie powinny mieć miejsca. Kluby przedstawiam we własnej, subiektywnej kolejności, wg poziomu zaprezentowanego przez drużynę a oczekiwań i szans.

W tym sezonie za silny na Wisłę Kraków okazał się Qarabağ Ağdam, z Azerbejdżanu. Kraj egzotyczny, liga jeszcze bardziej więc o rywalach Białej Gwiazdy informacji jak na lekarstwo. Wiadomo było, że na mecie poprzedniego sezonu uplasowali się na miejscu 3 i wyeliminowali sławny Rosenborg Trondheim w eliminacjach Ligi Europy. Teoretycznie więc rywal słabszy chociaż casus Rosenborga dawał do myślenia. Porażki 0-1 na Suchych Stawach i 2-3 w Baku spowodowały, że Qarabağ dołączył do wstydliwej listy katów Wisły - Valerengi Oslo, Dinamo Tbilisi, Vetry Wilno. Lista doprawdy imponująca. Za porażkę głową zapłacił trener Kasperczak.
Po świetnym sezonie 2009/2010 do ociekających tysiącami euro bram piłkarskiej Europy zawitał po długiej przerwie najbardziej utytułowany klub polskiej ekstraklasy Ruch Chorzów. W przeciwieństwie do Wisły i Lecha, mało kto oczekiwał od Chorzowian wspinania się w górę pucharowej drabinki. Nie okłamujmy się - Ruch zdobył tak wysoką lokatę w tabeli przy wydatnej pomocy nieudolnej Legii Warszawa a nie dlatego, że jest aż tak klasowym zespołem. Schody jednak zaczęły się stanowczo za szybko dla zespołu Fornalika - dwa remisy (1-1 i 0-0) z Valetta FC i awans zapewniony przez bramkę Wojciecha Grzyba na Malcie z karnego. Na następną rundę Ruch wylosował zdecydowanie lepszego rywala, Austrię Wiedeń. Wiedeńczycy nie mieli najmniejszych problemów z pokonaniem jedenastki ze Śląska, zapewniając sobie awans juz po pierwszym meczu w Polsce, który wygrali 3-1. W stolicy Austrii kolejne trzy gole, jednak tym razem nie udało się odpowiedzieć nawet jednym. W obu meczach Ruch był jedynie tłem dla (wcale nie takiego dobrego) zespołu Austrii.


Aktualny Mistrz Polski, Lech z Poznania, miał całkiem dobrą passę w europejskich pucharach. Począwszy od sezonu 2008/2009 dobrze (jak na polskie warunki) prezentował się, wygrywając z m.in. Austrią Wiedeń, Feyenoordem Rotterdam, Brugge czy demolując Grasshoppers Zurich. Lechici toczyli zacięte boje z Deportivo La Coruna, CSKA Moska i Udinese Calcio. Apetyty były więc wysokie, wydawało się, że w końcu możemy mieć drużynę w Lidze Mistrzów. Nieciekawie zaczęło się robić gdy mający być spacerkiem dwumecz z Interem Baku stał się niczym innym jak wycieczką w góry w szpilkach. Oba zespoły wygrywały na wyjazdach 1-0 i o tym kto przechodzi dalej miały zadecydować rzuty karne. Tam lepiej zaprezentowali się na szczęście Poznaniacy a strzelali bez mała wszyscy bo rywalizację rozstrzygnął dopiero bramkarz Krzysztof Kotorowski, uprzednio broniąc dwa karne Azerów. W III rundzie kwalifikacji czekała już Sparta Praga. Dość przypadkowa bramka w pierwszym starciu w Pradze i 3 punkty zostały na Letnej. Identyczny wynik przy Bułgarskiej oznaczał odłożenie marzeń o Champions League na rok następny a sam Lech zaprezentował się nijako we wszystkich czterech spotkaniach, strzelając tylko jedną bramkę. Jedyna nadzieja, że Lechici nie roztwonią przewagi z Ukrainy i wyeliminują Dnipro w eliminacjach Ligi Europy.

Jedynie Jagiellonia Białystok, debiutant na europejskim podwórku, zaprezentowała się porządnie. W przeciwieństwie do Ruchu i Wisły, Jaga zaczynała przygodę od III rundy eliminacji i to od razu solidnego przeciwnika, Arisu Saloniki. Z Jagą sytuacja była podobna do tej Ruchu - oczekiwania nie były duże, wypadałoby się tylko nie skompromitować. Białostocczanom ta "sztuka" się udało i po wyrównanej walce odpadli po porażce na Podlasiu 1-2 i remisie w Grecji 2-2. Kto wie jak potoczyłyby się losy pierwszego spotkania gdyby nie niefrasobliwe pierwsze dziesięć minut, w trakcie których Aris zdobył dwie bramki. Jaga walczyła jak mogła i przy odrobinie szczęścia przeszłaby Greków.

Co jest powodem takiego stanu rzeczy? Dlaczego odpadamy lub męczymy się z drużynami, które wydawać by się mogło przyjeżdżają do Polski z piłkarskiego trzeciego świata? Dlaczego o Ligę Mistrzów walczy zespół z Mołdawii, Słowacji (która zresztą miała tam swoją Artmedię parę lat temu), w kwalifikacjach do Ligi Europy ciągle są drużyny z Kazachstanu, Walii, Białorusi, Słowenii? Dlaczego czekamy już kilkanaście lat na drużynę, która zagra z najlepszej lidze świata i w czym jesteśmy gorsi od Białorusi, Cypru, Słowacji, Węgrów i wystawiających coraz to nowe drużyny Rumunów? Pytanie kluczowe - czy to świat aż tak poszedł do przodu? Co roku trenerzy tłumaczą się klasycznym już "sezon w Polsce jeszcze nie ruszył to i piłkarze nie w formie". Problem w tym, że powinni być w formie. Powinni gryźć trawę i walczyć o każdą piłkę bo za te pieniądze co otrzymują jest to ich obowiązek. Trudno wyobrazić sobie sytuacje, że inżynier z wąsem stawia krzywy dom tylko dlatego, że wczoraj wrócił z wypoczynku w Juracie. Talentów w Polsce tez nie brakuje, widać to na każdym podwórku, każdych zawodach młodzieżowych. W kwestii boisk dużo się ostatnio poprawiło, powstają Orliki i śmiem twierdzić, że w Kazachstanie i na Białorusi dzieciaki mają gorzej, podobnie z trenerami. Niestety, odpowiedzi na te pytania nie należą do łatwych i sytuacja wydaje się być bardziej złożona. Dopiero połączenie solidnej pracy u podstaw prowadzonej przez wykwalifikowanych ludzi, zmiany mentalności (sytuacja z Danem Petrescu i treningami w Wiśle) wszystkich, zrobienie porządku w PZPN i pewnie jeszcze kilku czynników da efekty.

Przyszedł taki czas w roku i znowu na horyzoncie pojawia się wielki balon z napisem EKSTRAKLASA. Wypełniony pięknymi stadionami, tłumem kibiców i p*łkarzykami w pomarańczowym obuwiu i żelem na włosach. Zewsząd słyszymy informację, że w lidze obraca się wielkimi pieniędzmi, że zbliżamy się do Europy, podobno w naszą stronę spoglądają Tristany, Kluiverty i Mido. Trzeba uderzyć się w pierś i skończyć z mydleniem oczu bo jesteśmy piłkarsko biedni jak stąd do tamtąd i żadne pieniądze z C+ ani stadiony tego na razie nie zmienią, jedynie zaciemniają żałosny obraz naszej piłki. Kiedyś nie było pięknej otoczki wokół niej ale były sukcesy. A wspomniany wyżej balon za rok znowu p*erdolnie gdzieś na Zakaukaziu i zaczniemy sobie zadawać to samo pytanie jak co roku - dlaczego, k*urwa, DLACZEGO?



czwartek, 19 sierpnia 2010

Onra - Long Distance [2010] + Stuck In The Eighties

Dziś będzie muzycznie i narciarsko ale pod wspólnym mianownikiem - w klimacie lat 80-tych. Disco, syntezatory, kolorowe ciuchy i dywany na karku!



„Long Distance” to znakomita mieszanka dźwięków syntezatorów rodem z lat 80-tych, funku, soulu i alternatywnego hip-hopu. Wszystkie te elementy wymieszał z doskonałymi proporcjami i zaserwował słuchaczom Arnaud Bernard, szerszej (chociaż i tak wąskiej) publiczności znany jako Onra.

Francuz (chociaż oczy trochę zdradzają jego wietnamskie korzenie) z Paryża na płytę zaprosił m.in. T3 z legendarnego składu Slum Village czy Olivera Daysoula. Ten ostatni użyczył swojego głosu do tytułowej piosenki, bujającej niczym Prince z najlepszego okresu. Podobne świetne brzmienie ma kawałek "High Hopes" z gościnnym udziałem Reggie B. - mój ulubiony utwór na „Long Distance”. Hip-hop znajdziemy w piosence z T3 "The One", chociaż ciągle jest to hip-hop w wydaniu „slamwilydżowym” czyli z ogromnymi wpływami soulu lub funku. Potencjał dyskotekowy mają "Mechanical"'Wonderland" a smak lat 80-tych zaznamy przesłuchując "To the Beat" z Walterem Mecca. Odnoszę wrażenie, że „Long Distance” jest płytą znakomitą na wiele okazji, że mogłaby spokojnie lecieć na imprezie tak samo jak w aucie w czasie powrotu z baciarki (P*ŁEŚ? NIE JEDŹ, PAMIĘTAJ!).
Można zarzucić Onrze, że brzmi prawie jak J Dilla, jak Madlib, że brak mu wyraźnego, własnego stylu jednak mimo wszystko nie można zaprzeczyć, że płyta nie ma TEGO CZEGOŚ co pozwala ją przesłuchać bez zbędnego skippowania utworów a fakt, że brzmi podobnie do wielkich producenckiego świata uznajmy za plus dla Bernarda. Dodam jeszcze, że okładka wygląda nad wyraz godnie dla tego krążka.
Poniżej LP w półtorej minutowym zwiastunie i dodatkowo "High Hopes".





***

Nie będę się długo rozwodził nad "Stuck In The Eighties". Świetne ujęcia, dobre tricki i równie znakomite miejscówki (Norwegia, Szwecja, US and A) a wszystko przy soundtracku z tytułowych lat 80-tych XX wieku. Widać po chłopakach zajawę i to, że są po prostu grupą kumpli o podobnych zainteresowaniach i dobrze się przy tym bawią. Bo przecież o to chodzi, nie?


STUCK IN THE EIGHTIES - by happyproductions from Happypro on Vimeo.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Money for nothing and chicks for free

Szlachetny zamysł krzyża i pani z rybcoka.
Ogólnie mój stosunek do polityki jest a*alny ale dziś postanowiłem napisać coś w tym temacie. Chociaż jej wpływ na życie moje (i twoje też, Czytelniku) jest niepodważalne, tak dwie sprawy z dzisiejszej notatki wydają się nie uczynić dużej zmiany w życiu moim (i twoim) - jednak poświęcę im trochę miejsca na blogasku bo media są przepełnione tymi wydarzeniami.

Obie sprawy są pokłosiem tragedii z 10 kwietnia br., kiedy rządowy samolot rozbił się w lesie pod Smoleńskiem. Zginęło wtedy 96 osób, w tym najważniejsza postać w Polsce - Prezydent Lech Kaczyński. Sytuacja wymusiła przyspieszone wybory prezydenckie, które wygrał w II turze kandydat Platformy Obywatelskiej Bronisław Komorowski, zwany przez złośliwców Gajowym. Gajowy rywalizował z bratem Lecha Kaczyńskiego Jarosławem (Prawo i Sprawiedliwość), który z kolei u dowcipnisiów zyskał miano Kociarza. Pozwolę sobie pominąć całą kampanię bo nie widzę sensu opisywać tego festiwalu hipokryzji i wpadek, tak samo jak i tych tzw. programów wyborczych, rodem z np. d*py. Niestety, żaden z kandydujących nie zaszalał i nie szarpnął się na obietnice jak u Dire Straits ale przynajmniej będziemy bezpiecznie żyć i blabla (ale za to zapowiedź większych zniżek dla studentów traktuję jako mus, pozwoli mi to zaoszczędzić na gazetę do pociągu, WOW). Teraz, po miesiącu od ogłoszenia wyników głosowania, nastąpiło zaprzysiężenie nowego Wodza RP a u drugiego kandydata powrót do agresywnej retoryki sprzed kampanii. Niesmaczne. Prezes PiS zdaje się nie dbać o tę rzeszę ludzi, która na niego oddała głos w wyborach bo uwierzyła w zdecydowanie milszy i bardziej pokojowy niż zwykle wizerunek Kaczyńskiego. Niesmaczne po dwakroć i może w przyszłości zadziałać destrukcyjnie dla partii.

Drugą dzisiejszą kwestią jest problem krzyża, postawionego przez harcerzy przed Pałacem Prezydenckim krótko po tragedii smoleńskiej. Znak od dawna wyzwalał wiele kontrowersji, jednak ostatnio nadeszła chwila przeniesienia go w bardziej odpowiednie miejsca dla krzyża, tj. do kościoła. Mimo, że wszystko było ustalone, do przeniesienia nie doszło. Doszło natomiast do przepychanek - obrońcy krzyża starli się w walce z mundurowymi. Z jednej strony poleciały wyzwiska, monety i butelki, na co druga odpowiedziała gazem łzawiącym. Myślę, że takie (ale także inne, np. armatki wodne) sposoby radzenia sobie z agresorami znane ze stadionów byłyby jak najbardziej na miejscu w tym momencie - możliwe, że wtedy uniknęlibyśmy tej siary jaką zgotowano Polsce, takim a nie innym zachowaniem tej grupki fanatyków (krzyża, pamięci, Lecha, Jarosława?). Co nie udało się wcześniej po dobroci księżom i harcerzom, być może uda się dziś - do akcji na facebooku zatytułowanej "Akcja krzyż" zapisało się tysiące ludzi i to oni są gotowi na przeniesienie symbolu w inne miejsce. Przykre, że tak ważny symbol został praktycznie odarty ze swego sacrum i wykorzystywany jest do celów, które z wiarą mają niewiele wspólnego a wokół niego coraz częściej gromadzą się zwykli chuligani i awanturnicy. Jak zawsze w takich momentach nie zawiedli internauci - youtube jest pełny filmów sprzed Pałacu Prezydenckiego, powstają liczne żarty i d*motywatory na ten temat a nawet pseudo śmieszne dyskotekowe przeboje zmixowane z wypowiedzi obrońców. Zobaczymy jak będzie dalej z tym krzyżem, jednak obecnie wydaje się być bardziej sławny od D*dy i gdyby nie był takim drewnem, to w ciemno miałby zaproszenie do TzG, HOHO, NIESMACZNE.

Warto wspomnieć jeszcze, że przez te zawirowania, oskarżenia etc. podwyżka podatku VAT przeszła prawie bez echa. Waldemar Pawlak uspokaja, Donald Tusk przeprasza a spece z Prawa i Sprawiedliwości szacują, że każdy Polak wyda przez to ponad 100 zł rocznie więcej. I gazety do pociągu pójdą się j*bać, CO ZA.

środa, 28 lipca 2010

O filmach słów kilka

Przyjazd do domu sprzyja nadrabianiu filmowych zaległości, postanowiłem więc w swoim drugim merytorycznym wpisie na blogasku napisać co nieco o trzech filmach, które najbardziej przypadły mi do gustu ostatnimi czasy.

1.




"Prorok", zdobywca tegorocznego Grand Prix w Cannes, nominowany do Oscara, jest historią 19-letniego Malika. Bohater trafia do więzienia, gdzie wbrew swemu arabskiemu pochodzeniu brata się z Korsykanami. Przez 6 lat pobytu w zakładzie Malik przemienia się z nie umiejącego czytać i pisać młodzieniaszka przestraszonego samym pobytem w więzieniu w wyrachowanego gangstera (który nomen omen na końcu zaczyna trzymać z muzułmanami). W więzieniu z czasem zaczyna przybywać Arabów a liczba Korsykan maleje, analogicznie do obecnej sytuacji we Francji gdzie coraz mniej jest czystej krwi Ż*bojadów. Na ścieżce dźwiękowej m.in. Nas. Kto by pomyślał, że o takim fajnym filmie dowiem się z b*bskiego czasopisma (CZYTAM, NO HOMO) u*ochanej.

2.




Drugi film ma tytuł "Dziewczyna z sąsiedztwa" i nie mylić z  „Dziewczyną z sąsiedztwa” bo zamiast głupiej komedii o miłosnych perypetiach amerykańskich dzieci z high school cośtam (MUSZĘ STRACIĆ D*IEWICTWO PRZED „KOLEDŻ”!) reżyser Gregory Wilson serwuje nam niezwykle wstrząsający film o historii młodej dziewczyny, wielokrotnie gwałconej i okrutnie torturowanej przez dzieci swojej cioci Ruth. Do rodziny zostaje wysłana razem ze swoją nie w pełni sprawną siostrą po tragicznym wypadku, w którym giną jej rodzice. Jej jedynym przyjacielem w nowym otoczeniu jest młodzieniec imieniem David a film jest jakby retrospekcją już starszego Davida, wspominającego swoją dawną miłość. Co najbardziej poruszające, film jest oparty na prawdziwych wydarzeniach i jest adaptacją ksiązki Jacka Ketchuma o tym samym tytule.

3.




Film nr trzy to "Gomora", film podobnie jak „Prorok” produkcji europejskiej i tak jak on zdobywca Grand Prix (w roku 2009) na festiwalu w Cannes. Historia o brutalnej działalności włoskiej organizacji przestępczej Camorra, rodem z Neapolu. W filmie trup ściele się gęsto w każdej z 5 historii opowiedzianych w obrazie Matteo Garrone. Mamy krawca Pasquale, dwójkę młodych harpaganów myślących, że są wielkimi gangsterami, dzieciaka pragnącego być „dorosłym”, młodego Roberto, nie potrafiącego się odnaleźć w kryminalnym świecie swego szefa oraz człowieka wydającego pieniądze rodzinom więźniów ze swojego klanu. Na końcu filmu autor podaje garść statystyk dotyczących Camorry. Chwalebna skądinąd pomoc w odbudowaniu Twin Towers w Nowym Jorku nie jest w stanie jednak zmienić negatywnego zdania o grupie, która zabiła 4000 ludzi w ciągu ostatnich 30 lat.

***

Bardzo zaniedbałem blogaska, jednak teraz mam nadzieje się to zmieni, muzyka, sport, życie, stay tuned, WALCZYMY O COŚ MISZA!

czwartek, 6 maja 2010

Hocus Pocus - 16 Pieces [2010]



Chciałbym napisać, że jest to najlepsza płyta w tym roku. Niestety, wrodzony profesjonalizm nie pozwala mi tego zrobić. Nie dlatego, że ta płyta nie zasługuje na takie miano. Ano dlatego, że nie przesłuchałem dotychczas ani jednej (oprócz tej) całej płyty datowanej na 2010 rok. Mogę jednak z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że ciężko będzie zrobić cokolwiek lepszego. 

"16 Pieces" to płyta, której nie mogę praktycznie zarzucić niczego. Zaczynając na okładce, prostej acz ciekawej, przez głos i flow 20Syla na samych podkładach kończąc. A te są, jak zawsze w przypadku Francuzów, doprawdy znakomite. Świetne połączenie żywych instrumentów jak perkusja czy gitara, z samplami, tworzące spójna całość, wręcz nakazującą bujania głową. Jakbym miał wyróżnić jakieś kawałki szczególnie to na pewno na takie miano zasługuje "WO:OO""Signes Des Temps" z wkręcającym się w głowę refrenem i gościnnym udziałem m.in. Mr. J. Medeirosa lub otwierające płytę "Beautiful Losers", do którego nakręcono (narysowano?) świetny klip, który można zobaczyc poniżej. Jedyne do czego można się przyczepić tej płycie to fakt, że jest praktycznie w całości po francusku. W takim razie bez znajomości języka Thierrego Henry trudno jarać się warstwą liryczną albumu jednak jestem przekonany, że i ta jest na najwyższym poziomie. Innych wad nie widzę, czekam na kolejne klipy,remixy i następną płytę oby tak samo dopieszczona jak "16 Pieces".



niedziela, 21 marca 2010

Siewka, nie mówię cześć jak Tereska!

Nie mam pojęcia co powinienem napisać na początku, pewnie powinienem się przedstawić czy coś tam ale doszedłem do wniosku, że lepiej będzie jak napiszę o co w tym blogasku chodzi.

W zamyśle mają tu być wpisy o życiu, studiowaniu ale mimo wszystko głównie o muzyce, piłce i nartach, taka tuba dla moich przemyśleń i pasji.

To widzimy się przy następnym wpisie.