wtorek, 21 grudnia 2010

Jeśli jesteś skejtem słuchaj tylko tego #5: Hocus Pocus live

Jubileuszowy odcinek JJSSTT będzie niestandardowy, bo tylko z jedną pozycją. Wpis nie traci tym jednak niczego ze swojej niezwykłości, wszak jakość się liczy, nie ilość, a ta jest najwyższych lotów.

Opisywana przeze mnie na samym początku blogowej "działalności" płyta francuskiej grupy Hocus Pocus zdecydowanie przetrwała próbę czasu. Po pół roku nadal chętnie do niej wracam. Więcej, niektóre piosenki mają nawet serduszko u mnie na last.fm, co jest najlepszym dowodem miłości do kawałka, jak wypełnienia pola "status związku" na f*cebooku dla par, internetowe życie 2.0. Uczucie do krążka "16 Pieces" spotęgowało jeszcze poniższe video, czyli zapis koncertu, jaki zespół wraz z przyjaciółmi dał (dawno temu swoją drogą, ale nie było okazji wcześniej) we francuskiej rozgłośni radiowej (chyba, bo mój francuski opiera się na google translate). Ich muzyka brzmi jeszcze lepiej zaserwowana w takiej postaci, z żywymi instrumentami - magicznie można powiedzieć, w końcu to Hocus Pocus, POETA, czy nie?

PS. Pięknie byłoby usłyszeć to na żywo na żywo, "must have" koncertowe!


Hocus Pocus feat. Oxmo Puccino, Akhenaton, Ben L'oncle Soul
Załadowane przez: hocuspocus. - Obejrzyj ostatnio promowane klipy wideo.

czwartek, 16 grudnia 2010

POE - Złodzieje zapalniczek [2010]



W jednej z piosenek Ostrowski rozwija skrót POE jako "prawda o ewolucji". Niestety, prawda jest gorzka i widoczna "gołym" uchem - O.S.T.R. jest wtórny i nudny od dłuższego czas a deklarację o zrobieniu swojej części projektu w 3 dni odczytuję jako brak szacunku dla słuchacza. Płytę ratuje producent Emade, potwierdzając, że w swym fachu jest jednym z najlepszych w Polsce.

Nie znacza to jednak, że "Złodzieje zapalniczek" to słaby krążek. Jest to bardzo solidna pozycja, zdecydowanie wyróżniająca się na polskiej scenie hip-hopowej. Trudno jednak nie ulec wrażeniu, że O.S.T.R. ostatnich kilku lat to artysta, który w warstwie lirycznej nie poczynił żadnych postępów - ba, linijki takie jak np. "jak trunek - alkohol" wskazują raczej na spory regres łodzianina (kaliszanina?). Paradoksalnie najlepszy numer na krążku, "Nie odejdę stąd", tekstowo najbardziej kuleje i - jeśli wierzyć Ostrowskiemu, że teksty napisał w 3 dni w trakcie prowadzenia auta - wypada tylko współczuć temu, kto zapisywał takie bzdury. Później jest już tylko lepiej (np. "Twarz") a i jeśli chodzi o flow to O.S.T.R. nie daje zapomnieć, że jest ciągle wyróżniającą się postacią w Polsce. Również tak bardzo ostatnimi czasy krytykowany skrzeczący głos rapera nie przeszkadza jakoś szczególnie. Natomiast z Emade sytuacja jest zupełnie odwrotna. Beat w "Nie odejdę stąd" (poniżej) z głosem Mariki ma niesamowity vibe ale reszta produkcji jest już słabsza. Słabsza nie oznacza słaba -"Raj młodocianych bogów 2" czy "Nadzieja" to ciągle poziom nie do przeskoczenia dla znakomitej większości polskich beatmakerów.

Nie da się uniknąć w przypadku tego krążka porównań z pierwszym POE pod tytułem "Szum Rodzi Hałas" z roku 2005, który wtedy zrobił niesamowity, nomen omen, szum. Przy tej płycie takiego bym się nie spodziewał, chociaż rzesze psychofanów Adama już zwiastują kolejny klasyk, stawiając "Złodzieje zapalniczek" na półce ch(w)ały tuż obok swoich innych bożków - 2Paca, Magika i K44. Niestety, sam Ostry postarał się, żeby tak się nie stało a naprawdę wystarczyło się trochę bardziej postarać.

środa, 8 grudnia 2010

Separation + Batafli Lakaflaj [2010]

 Wydaje się, że w naszej części Europy na scenie freeski wyróżniają się dwie nacje - Polacy i Czesi. O Polakach było przy okazji "The Emotions", będzie także gdy w net zostanie wypuszczony "Folklor". Teraz kolei na Czechów. W jubileuszowym dwudziestym wpisie na blogasku zaprezentuję najnowszą produkcję naszych południowych sąsiadów - "Separation" oraz mniejszą ale równie ciekawą (nie tylko przez nazwę) - "Batafli Lakaflaj".

Nie ma się co długo rozpisywać - Czesi przyzwyczaili fanów freeskiingu, że regularnie wypuszczają swoje nowe produkcje, za każdym razem lepsze i bardziej profesjonalnie wykonane. Nie inaczej było tym razem bo "Separation" stanowi krok do przodu od czasu "Stylu" dokumentującego zimę 2008 i wręcz skok w porównaniu do "Search" z sezonu 2007. Trudno wyróżnić jakikolwiek segment bo wszyscy - Jirka Volak, Robin Holub, Filip Taraba i Pepe Kalensky - trzymają podobny, wysoki poziom i dotyczy to zarówno sekwencji na "kikrach" jak i na boksach i railach. Muzyka to głównie dynamiczny dubstep, idealnie współgrający z filmem a lifestylowe przerywniki nie są w żadnym wypadku monotonne i nudne.


Separation Movie from illegal production on Vimeo.

***

Uzupełnieniem powyższej produkcji jest "Batafli Lakaflaj". Znajduje się tam wszystko, czego próżno szukać w "Separation", czyli street, zawody i freeride. Według opisu, w filmie główną rolę "gra" Robin Holub ale przez obraz przewijają się także jego koledzy z "Separation" oraz inni czescy freeskierzy - m.in. Martin Horak i Dan Koudelka. Przez chwilę pojawiają się rownież polskie akcenty w osobie Szczepana Karpiela i Jana Krzysztofa. Nie jest to może film na miarę "Separation" ale wart zdecydowanie tych kilkudziesięciu minut.


Bataflí Lakaflaj from Fullface Productions on Vimeo.

środa, 1 grudnia 2010

Kno - Death In Silent [2010]



Z recenzją "Death In Silent" czekałem dość długo bo od jej premiery minęły prawie dwa miesiące. Przez ten czas zdanie na jej temat trochę zmieniłem, jednak główna myśl pozostała bez zmian - solowy debiut Kno to kawał dobrej muzyki.

Już po pierwszym kontakcie z płytą, spojrzeniu na jej tytuł, tracklistę i okładkę, nasuwa się myśl, że nie będzie to płyta radosna, przyjemna i bujająca - wszak tematy typu śmierć, cmentarz, samotność, płacz (jedynie "Smile" łamie tę konwencję) kojarzą się jednoznacznie smutnie. Po dalszym poznaniu płyty okazuje się, że to pierwsze powierzchowne spojrzenie nie było wcale mylne. Kno zaserwował płytę pełną emocji, w większości niezbyt przyjemnych, mroczną i tajemniczą. Piosenki idealnie nadające się na jesienne spacery, klimatyczne, różnorodne tematycznie (chociaż pod wspólnym, smutnym mianownikiem) i doskonałe muzycznie. Warstwa liryczna również na wysokim poziomie, z kolei po rapowaniu samego Kno spodziewałem się czegoś więcej. Można mu jednak wybaczyć nudne momentami flow, mając na uwadze to co zrobił z podkładami i jego dobry głos. Co do gości - członek Cunninlynguists zaprosił solidnych, m.in.Tonedeffa, Tunji czy kolegów z CL - Nattiego i Deacona The Villain. Ze wszystkich piosenek na czoło wysuwa się "Rhythm Of The Rain", singiel wypuszczony przed premierą krążka, do którego powstała także okładka - moim zdaniem lepsza od "Death In Silent". Kolejnym singlem był "La Petite Mort (Come Die With Me)" opowiadający o przyjemnej, metaforycznej "małej śmierci" - również z osobną okładką oraz z klipem (do oglądnięcia poniżej). Poza tym na większą uwagę zasługuje także "Loneliness", "Spread Your Wings", "I Wish I Was Dead", "Not At The End" i "Graveyard" z beznadziejnym teledyskiem. Reszta, podobnie jak cała płyta, także bardzo konkretna.

We wstępie wspomniałem, że zdanie na jej temat zmieniłem wraz z upływem czasu  - po początkowym zachwycie wszystkim co z nią związane i kilkukrotnym odsłuchu z wypiekami (chleb, ciasto, skojarz follow-up) na twarzy, odstawiłem ją na "półkę". Powróciwszy jakiś czas później stwierdziłem, że klimat mimo wszystko zbyt ciężki i przygnębiający. Nie zmienia to jednak faktu, że debiut to wyśmienity i wprost idealny do jesiennego kopania liści i biegania po kałużach w rytmie deszczu. Słowem podsumowania - klimatyczny i muzyczny r*zpierdol z dobrymi raperami a sam Kno potwierdza, że południe to nie tylko grille na zębach, d*iwki i Dom Perignon na ich c*ckach, powpowpow.