czwartek, 24 listopada 2011

O kibolach i innych matołach

Jest sobota, kilka minut przed 20. Ze stadionu warszawskiej Legii wychodzi prawie 20-tysięczny tłum kibiców szczęśliwych po zwycięstwie z Lechią Gdańsk. Nie jest jednak wykluczone, że bardziej od kolejnych trzech punktów i kapitalnej bramki Wolskiego, fani Wojskowych zaprzątają sobie głowy tym, co stało się kilka godzin wcześniej w Sejmie. Rząd Donalda Tuska otrzymał wotum zaufania i będzie rządził przez najbliższe cztery lata. A to oznacza najprawdopodobniej kolejny etap "walki" z kibolami.

Staruch wznosi Puchar Polski
Dlaczego akurat o Legii wspominam? To właśnie od wtargnięcia kibiców warszawskiej drużyny na boisko w trakcie majowego finału Pucharu Polski w Bydgoszczy i awantury z sympatykami Kolejorza wszystko się zaczęło. Krótko po tym wydarzeniu zamknięte zostały obiekty Lecha Poznań i Legii, później fala zamykanych stadionów wylała się jak Polska długa i szeroka - krucjata antykibolska dotknęła także stadiony Śląska Wrocław, Zagłębia Lubin czy Widzewa Łódź. Na każde spotkanie T-Mobile Ekstraklasy, I oraz II ligi zabroniono wpuszczania kibiców gości do końca sezonu 2010/11. Represje dotknęły także poszczególnych kibiców, z których na medialną "gwiazdę" wyrósł Staruch - szef sympatyków ekipy z Łazienkowskiej. Ten sam, który miesiąc przed finałem PP w niecodzienny sposób próbował przemówić do rozsądku Jakubowi Rzeźniczakowi i ta sama osoba, której na stadionie Zawiszy być nie powinno. Zakaz stadionowi udało się obejść dzięki pomocy Policji, która załatwiła bilet Staruchowi. Z każdej praktycznie strony leciały gromy na Tuska, Platformę, rząd, Gazetę Wyborczą i TVN, a "kibole" z całej Polski pojednali się (przynajmniej teoretycznie) ku walce przeciwko w/w wrogom. Kwintesencją całej akcji stało się popularne hasło "Donald matole twój rząd obalą kibole", ale kibice prześcigali się w coraz to bardziej kreatywnych sposobach protestu - przykładem 'Alternatywy 4" Odry Opole, czy wycieczka Miedzi Legnica.

Nie o konflikcie jednak chciałem, lecz o filmie. "Kibol" to dokument Tadeusza Śmiarowskiego, stworzony pod patronatem prawicowo-konserwatywnego tygodnika "Gazeta Polska". Autor odwiedzał z kamerą stadiony klubów biorących udział w proteście przeciwko działaniom rządu, zbierał wypowiedzi zwykłych ludzi i od przedstawicieli służb mundurowych. W zamyśle miał wyjść film demaskujący hipokryzję rządu próbującego znaleźć zastępczy temat przykrywający prawdziwe problemy, przedstawiający prawdziwą sytuację na stadionach. Słowem - miał otworzyć oczy tym wszystkim, którzy mieli nadal wierzyć w propagandę mediów skupionych wokół PO, określających zagorzałych kibiców jako bandytów.

Miało wyjść rzetelnie, wyszło niestety odwrotnie. Stadiony w "Kibolu" jawią się widzom jako oazy spokoju, wszechobecnej miłości i zabawy. Jako miejsce, gdzie nic złego stać się nie może, a kibice to tylko uciśniona grupa normalnych ludzi. Sposób, w jakim próbowano za wszelką cenę wybielić kibiców jednocześnie oczerniając władzę i wszelkiego rodzaju służby porządkowe, nijak ma się do definicji dokumentu. Bardzo mądre i kojarzące się jak najbardziej pozytywnie fakty o m.in. akcjach charytatywnych, na których powinno się zbudować ten materiał, zostały przykryte bzdurnymi tłumaczeniami o wtargnięciu na murawę z powodu źle zorganizowanej ochrony. Rozmówców dobierano pod tezę, omijając zapewne świadomie tych, dla których była ta cała akcja rządu, czyli zwykłych kibiców z tymi przysłowiowymi "małymi dziećmi". Był potencjał na naprawdę mocny i przemawiający do społeczeństwa obraz, wyszło podobne gówno jakie wylewa się z niektórych publikacji Gazety Wyborczej - tylko, że trochę bardziej skierowane w prawą stronę. Propaganda przez duże P.

Donald Tusk jako kibic Lechii Gdańsk
Nie ma wątpliwości, że decyzja o zamykaniu całych stadionów była bardzo ostre. Użycie w tym przypadku odpowiedzialności zbiorowej dotknęło ludzi faktycznie odpowiedzialnych za złe zachowanie na obiektach, ale przede wszystkim spokojnych "pikników", którzy nie mają nic wspólnego z tamtymi. Nie była to ani dobra decyzja, ani zła - jednak zdecydowanie dająca do myślenia. Tak samo dążenie do stylu kibicowania znanego z zachodniej Europy aka słoneczniki i kiełbaska jest złym kierunkiem, jak i powrót do lat 90-tych i początku tego tysiąclecia. Nawet zakładając, że to zwykłe straszenie i nadużycie, to i tak obrazki z tamtych czasów są niezwykle plastyczne i zapadające w pamięć - nie chodzi mi tu wcale o wielkie racowiska, do których widoku mi tęskno.

Na koniec słowo o polityce. Z dystansu oglądałem całą tą szopkę, te hasła zapowiadające rychłe obalenia rządu "miłościwie nam panującego". Nawet przez moment jednak nie byłem w stanie uwierzyć, że cała akcja cokolwiek da - wychodząc z założenia, że owy ruch toczył się generalnie w rejonach około kibicowskich (nawet nie stadionowych, bo "pikniki" raczej dystansowali się od sprawy), trudno mi uwierzyć że z tej społeczności wywodziło się dużo wyborców PO. Wielkiej zmiany preferencji politycznej z tego powodu więc nie było, tak samo jak późniejszej zmiany na fotelu Prezesa Rady Ministrów.

I tym sposobem mamy starą bidę, z dwoma bandami podobnie głupimi i żałosnymi, kopiącymi się nawzajem i liżących się po jajach we własnym gronie. Never ending story, czyli wojna polsko-polska część nie-wiadomo-która-ale-napewno-nie-ostatnia vide Marsz Niepodległości.

wtorek, 22 listopada 2011

Poznańska lokomotywa nie ruszyła

Fot. Krzysztof Dzierżawa/www.ts.podbeskidzie.pl
Kolejorz nie przełamał się w Bielsku-Białej i po raz czwarty z rzędu kończy mecz bez gola na koncie. W ostatnim spotkaniu 14. kolejki T-Mobile Ekstraklasy Podbeskidzie zremisowało u siebie z Lechem 0-0, ale wynik nie satysfakcjonuje żadnej ze stron.

Mecz można podzielić na dwie części - przed wejściem na murawę Stilicia oraz Rudneva i po zameldowaniu się ich na placu gry. Dopiero gdy dwie największe indywidualności Kolejorza pojawiły się na boisku gra podopiecznych Jose Bakero w ofensywie zaczęła się kleić. Wcześniej goście nie potrafili stworzyć groźnej sytuacji przed bramką Richarda Zajaca. Pierwszy raz w światło bramki golkipera Górali strzał oddał Jakub Wilk w 28. minucie, ale podobnie jak w słynnej swego czasu radzieckiej bajce dla dzieci i tym razem Zajac był górą w pojedynku z Wilkiem. Dużo groźniejsze sytuacje stwarzali sobie gospodarze, którzy bez kompleksów raz za razem szturmowali bramkę Buricia. Najbliżej gola dla Podbeskidzia było po strzałach dwóch Słowaków - najpierw Matej Nather o włos pomylił się po potężnym uderzenie z 30 metrów, a później Robert Demjan posłał piłkę tuż obok spojenia bramki Lecha.

W drugiej odsłonie gry pierwszy groźny atak przeprowadzili piłkarze beniaminka, ale Sebastian Ziajka po minięciu w polu karnym Huberta Wołąkiewicza nie zdecydował się na strzał z ostrego konta i piłkę posłaną wzdłuż bramki przejęli defensorzy z Poznania. Ich niefrasobliwość miał szansę wykorzystać także Liran Cohen, ale uderzył piłkę wprost w ręce Buricia. Kilka minut później na boisku zaczęła się już powoli rysować przewaga Lecha, a prym wiodła wprowadozna para Stilić-Rudnev. Ten pierwszy dał znać o swych nieprzeciętnych umiejętnościach po raz pierwszy w 68. minucie, ale z bliska nie trafił w bramkę, podobnie jak trzy minuty przed końcem regulaminowego czasy gry po dośrodkowaniu Toneva i strzale głową. Dwie sytuacje zmarnował również młody Mateusz Możdżeń. W samej końcówce mocno nacisnęli gospodarze, którzy praktycznie nie wychodzili z połowy Kolejorza, ale z ich atakami dobrze radzili sobie obrońcy gości.

Fot. Tomasz Fritz/Agencja Gazeta
W stojącym na wysokim poziomie pojedynku drużyny wielkich ligowych indywidualności z najbardziej waleczną ekipą w lidze padł zasłużony remis. Lech nadal nie potrafi odnieść zwycięstwa i niepokojąco oddala się od czołówki T-Mobile Ekstraklasa. Poznaniaków czeka teraz maraton meczów na własnym stadionie, z których pierwszy w niedzielę z Widzewem. Z kolei Górale kolejnych ważnych w kontekście utrzymania w lidze oczek będą szukali w Warszawie na Konwiktorskiej. Kto wie być może podopieczni Roberta Kasperczyka sprawią kolejną sensację i urwą punkty kolejnemu po Legii, Wiśle i Lechu potentatowi? Już raz pokazali, że stolica im leży...

via Tylko Piłka

wtorek, 15 listopada 2011

Okoliczny Element - Schody Donikąd [2011]


Jestem z Opola, jakie wnioski? - pyta Nin-Jah w piosence "Balsam Party" na pierwszym materiale Okolicznego Elementu pt. "Pierwsza Rozgrzewkowa". W kontekście rapu wnioski mogą być tylko takie - będzie luz w (podwójnych) rymach, masa żartów, follow-upów i wakacyjny klimat, z wiadrem na ziemi i piwem lub Balsamem w dłoni.  

Zacznijmy od tego, że wbrew pozorom i opinii o OE, to nie jest płyta dla każdego. Przynajmniej jeśli założymy, że słuchamy nie tylko dla samego faktu słuchania, ale znajdujemy przyjemność w wyłapywaniu wszelkiego rodzaju technicznych smaczków i zagadek serwowanych przez raperów. Nie zrozumiemy połowy linijek bez uprzedniego zapoznania się z kilkoma klasycznymi projektami, nazwijmy to około-Dinalowymi - Chuck D. Fresh, Da Mastaz, Potentat, Wiadroskład, wymienioną wcześniej "Pierwszą Rozgrzewkową", wreszcie dwie ponadczasowe płyty - "Kasetę Demonstracyjną" i "W Strefie Jarania i w Strefie Rymowania". Przyda się także znajomość topografii Opola, a już kwintesencją wczutki będzie chęć zrozumienia smutnej i wypełnionej naiwną (za koszami i zarzyganym boiskiem WSP) nostalgią okładki. Zresztą już dawno nie aktualnej i nie okej, bo obecny obraz tej miejscówki (bo te schody z okładki nie są donikąd) to elegancki Orlik, a kosze zerwane i tu dorysowane zostały zastąpione pięknym obiektem za grube pieniądze. Swoją drogą służącym chyba każdemu tylko nie, tradycyjnie wyśmiewanym i szykanowanym, s*udentom z Uni. 

Po przebrnięciu przez temat zagmatwanych linijek Mejdeja i Nin-Jah, słowo na temat podkładów. Te w większości wyprodukował oczywiście Mej, chociaż pod różnymi ksywkami. To chyba takie mrugnięcie okiem do fanów wielu stylów na jednym albumie w stylu "a może nie skojarzą?". Momentami jest ciężko jak "Miasto Wstaje", żeby kilka piosenek dalej wszedł bangier "Imprezy i Bzdury" (skojarz), a później reggaeująca oda do (g)andzi w "Drzewach Andzi". Z kolei najlepszymi na płycie "Koszami..." Urbek dał znać, że nadal jest w wysokiej formie, nawet mimo przeprowadzki do przebrzydłej stolicy i znikomego kontaktu z klimatem Oppeln.

Całkiem liczni goście nie zawiedli i zaprezentowali się na swym normalnym poziomie, może za wyjątkiem Lilu. Łodzianka swoimi zwrotkami zrobiła dużo świetnego w "Coś Dobrego Coś Złego", a wejście i flow w "Imprezy i Bzdury" zaprzecza tezie o słabości płci pięknej w hip-hopie (chyba, że to ta mityczna jedna jaskółka?). Wtóruje jej Reno, od tej pary nie odstaje Majkel, Hukos i szerzej nieznany Gruby EMS, z kolei Jareckiego tradycyjnie należałoby jedynie przemilczeć. Szufla, gościnnie występujący na poprzednim materiale, tu pojawia się już w roli oficjalnego członka OE i dodaje swymi charakterystycznym stylem nieco uśmiechu.

Okolicznemu udało się powtórzyć wszystko to, co ujęło ludzi w "Pierwszej Rozgrzewkowej" - nienudzące się wersy, mocne beaty, dobrze zbalansowany klimat między zadumą i zabawą. Smaczku dodają jeszcze liczne skity, wycięte z filmu "Hydrozagadka". Nie jest to nowy Dinal, ale nadal kwintesencja opolskiego stylu i nie wiem co jest takiego w tym mieście, ale nie byłoby polskiego rapu bez Opola i takich płyt, jak ta. Bo chyba dlatego jest nazywane stolicą polskiej piosenki, nie?

poniedziałek, 7 listopada 2011

Jeśli jesteś skejtem słuchaj tylko tego #11: Pojedynek na klipy z goorami w tle


Tytuł prowokacyjny i przykuwający uwagę, wszak co lepiej sprzedaje się niż krew i ofiary, przegrani i wielcy zwycięzcy, czyli owoce wszelakich pojedynków? Mechanizm jest prosty, a zabieg odarty ze sprawiedliwości i nie fair. To wcale nie będzie pojedynek, żadna walka - złożyło się tak, że dwa teledyski z szeroko pojętej nowo-góralskiej elektroniki wyszły w tym samym momencie. Nawet dodający pikanterii całej zaaranżowanej przeze mnie sytuacji fakt, że oba zespoły są ściśle ze sobą powiązane osobą Stanisława Karpiela-Bułecki nie skłoni mnie do żadnych porównań. Ot, zwykłe zestawienie klipów z tego samego czasu i podobnego gatunku na kulturalnym blogu, nie żaden pudelek.pl!

1.



We wstępie przedstawiłem jedną z powszechnie znanych zasad w mediach, teraz czas na coś co zawsze przykuwa uwagę nie tylko w prasie czy telewizji - NAGOŚĆ. Skąpo ubrane kobiety reklamują w dzisiejszych czasach wszystko, od farb przez linie lotnicze, po osiedlowe obskurne warsztaty samochodowe i inne średnio kojarzące się z c*ckami rzeczy. I właśnie golizna najbardziej zwraca (NO HOMO) uwagę w najnowszym klipie "Ja siedze robie muze" Goorala. No bo czym się bardziej ekscytować? Nieco psychodeliczne kolory, zbliżenia, oddalenia, Gooral jako murzyn, jako owinięty kablem, jako oblewany i smarujący się farbą - dużo tego. Mało za to dynamiki jak na tak energetyczną piosenkę, tak samo jak... sensu. Przynajmniej ja się takowego za bardzo nie doszukałem i rozumiem to jako pokręconą wizję artysty. Szkoda, bo potencjał był w tej piosence i aż prosiło się o fajny teledysk. Zdecydowanie przegrywa z klimatyczną "Karczmareczką", ale Mateusz Górny swym aktem pewnie nie jednej białogłowej w głowie zakręcił.

2.



Zakopane jako wielka metropolia albo inaczej - Warszawa z kilkutysięcznymi szczytami w tle. Trudno to sobie wyobrazić, ale z pomocą przychodzi wtedy Future Folk i ich "Janko". W pakiecie dostajemy jeszcze kilku panów przemierzających miejską dżunglę w ekstremalny sposób - parkour to w dzisiejszych czasach coś jakby synonim wielkomiejskiej wolności. Pojawia się też cały zespół, czyli spacerujący Staszek, prowadzący fiata DJ Matt Kowalsky i przygrywający na skrzypcach Szymon Chyc-Magdzin. Niby wszystko na miejscu, ale jakby to nie to - zbyt grzecznie jak na taki vibe, bez przytupu, a ja liczyłem na narty i mimo wszystko góry, nie ulice stolicy. O samym singlu już pisałem i w tej kwestii bez zmian - jest to bardzo przyjemny utwór, ze sporymi szansami na sukces (w dodatku biorąc pod uwagę ostatni hype wokół Karpiela-Bułecki!), więc czekam na coś więcej.