poniedziałek, 28 marca 2011

J Dilla Still Shining


Członek i założyciel Slum Village, autor kilku samodzielnych albumów i kolaboracji z Madlibem. Spod jego ręki wyszła ogromna ilość podkładów na płyty takich artystów jak ATCQ, De La Soul, Common, The Roots, czy Talib Kweli. Legenda neosoulu i hip-hopu, człowiek z niewiarygodną pasją i miłością do muzyki - od śmierci Jamesa Dewitta Yanceya aka J Dilli aka Jaya Dee minęło całkiem niedawno 5 lat. Z tego powodu światło dzienne ujrzał krótki dokument o tym niezwykłym artyście.

Nie ma się co długo rozpisywać, bo jego wkład w muzykę jest nie do podważenia. Nie ma też sensu jakakolwiek recenzja, czy opinia na temat dokumentu. Pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika czarnych brzmień, bo nawet gdy zacząłeś przygodę z nią teraz to pewnie i tak, świadomie czy nie, słuchasz czegoś na co wpływ miał Dilla. To nim inspirowała się rzesza producentów, to on produkował dla tych najlepszych i pozostając w ich cieniu został legendą Stones Throw. Dilla nie mógł żyć bez muzyki, czego przykładem niech będzie stworzenie "Donuts" w dużej mierze leżąc przykuty do szpitalnego łóżka, a teraz muzyka nie może żyć bez niego.

Miałem to szczęście, że moja zajawka muzyczna pokryła się z okresem działalnością Dilli. Wciąż serwuję sobie co jakiś czas sentymentalne podróże do "Donuts" czy "The Shining" i codziennie słyszę "Time" The Donut Of The Heart" kiedy zadzwoni telefon. Dla mnie jedna z najważniejszych postaci w historii, najlepszy producent i wcale nie kiepski raper, co wielokrotnie potwierdzał. Wypada mi się tylko podpisać pod tym, co usłyszysz na początku małego hołdu Rootsów dla Jay Dee -

My man, JD, was a true hip hop artist
... I can't explain the influence that
his mind and ear have had on my band
myself and the careers of so many other
artists. The most humble, modest, worthy
and gifted beatmaker I've known. And
definitely the best producer on the mic.
Never without that signature smile and head
bouncin' to the beat. JD had a passion for
life and music, and will never be forgotten.
He's a brother that was loved by me, and I
love what he's done for us. And though I'm
happy he's no longer in the pain he'd been
recently feelin', I'm crushed by the pain of
his absence. Name's Dilla Dog and I can only
rep the real and raw. My man, Dilla, rest in
peace."
 


"J.Dilla: Still Shining" from B.Kyle on Vimeo.
 

sobota, 26 marca 2011

Lykke Li - Wounded Rhymes [2011]


Od beztroskiego "Youth Novels" minęło prawie trzy lata, więc z dużą niecierpliwością czekano na nowy album Lykke Li. Teraz, gdy ujrzał on już światło dzienne wiadomo, że Szwedka tego czasu nie zmarnowała, chociaż nie koniecznie można odnieść takie wrażenie od razu.

Nie od początku było kolorowo - po pierwszych odsłuchach singla "Get Some" nie byłem zbyt przychylnie nastawiony na przyszłość "Wounded Rhymes". Dziwny w treści i formie kawałek nijak nie przypominał pogodnych utworów z pierwszej płyty, których pewnie podświadomie oczekiwałem. Następnie ukazał się dużo lepszy "I Follow Rivers" (video na dole), aż wreszcie wyszła całość. Wrażenia po pierwszym odsłuchu, jak po "Get Some" - średnie i jakoś nie specjalnie zachęcające do kolejnego puszczenia. Później z każdym kolejnym coraz bardziej się wkręcało. Rozpoczynające płytę "Youth Knows No Pain" przykuwa uwagę zgrabnie dobranymi bębnami, a "Love Out Of Lust" tak samo jak "Sadness Is A Blessing" i "I Know Places" upodobają sobie szczególnie zwolennicy Lykke z 2008 roku. Trochę więcej życia znajdziemy w "Get Some", czy "Rich Kids Blues". Pierwsza refleksja jaka nasuwa się po porównaniu oby krążków Szwedki (prócz nieco innego klimatu) to fakt, że "Wounded Rhymes" jest jakby bardziej spójne, nastrojowe i co za tym idzie dojrzałe, w odróżnieniu od bardziej przebojowego i strasznie katowanego (w większości z pozytywnym skutkiem) przez wszelkiego rodzaju remixy "Youth Novels". Niby jest potencjalny hit w postaci "Get Some", ale mimo wszystko chyba nie takiego kalibru jak "Little Bit" albo "Everybody But Me". Sama Lykke pozostała ta sama, z miłym dla ucha głosem robiącym klimat, wszechstronna i z głową pełną pomysłów na niebanalne utwory. Słychać różnorodność i jest pełna paleta emocji, od miłości do nienawiści, ale odniosłem wrażenie, że po świetnym początku płyta traci nieco z każdym kawałkiem.

Ogólnego wrażenia to jednak nie zmienia i pozostanę przy zdaniu, że "Wounded Rhymes" z każdym odsłuchem przypada do gustu coraz bardziej. Polecam, tak samo jak szukanie młodych zdolnych na myspace (Lykke została w 2007 zauważona właśnie dzięki piosence umieszczonej na tym portalu, podobnie jak np. Arctic Monkeys), a nie w tandetnych programach TV.

Darmowy odsłuch tu, a pod dołem jeszcze gratis, żeby zachować "rapowy" charakter blogaska, joł(?).



poniedziałek, 21 marca 2011

Hocus Pocus i De La Soul w Warszawie + Equilibre [video]


Ostatni tydzień przyniósł dwie wspaniałe nowiny dla fanów francuskiej formacji Hocus Pocus - jedną koncertową, drugą o premierze klipu do piosenki "Equilibre" z najnowszej płyty "16 Pieces".

Zacznę od koncertu - 20 Syl i spółka zawitają 7 lub 8 maja do Warszawy na Warsaw Challenge. Razem z nimi potwierdzony jest jak na razie udział legendarnego De La Soul, ale spodziewać się można zapewne jeszcze kilku innych zespołów, np. srogich supportów z Polski. A najlepsze, że to wszystko za darmo i pod gołym niebem w Parku Sowińskiego, w samym centrum stolicy. Tym samym spełni się najprawdopodobniej moje życzenie, o którym pisałem końcem grudnia. Poniżej video z koncertu Hocus Pocus, nie rozumiem, ale kocham.




Natomiast w ostatni piątek odbyła się internetowa premiera teledysku do "Equilibre", z udziałem Oxmo Puccino. Wyborem piosenki trochę się zawiodłem, bo są lepsze na "16 Pieces" np. "WO:OO", ale nie zmienia to faktu, że przyjemnie się to słucha i ogląda. Całość nakręcono w Nowym Jorku, a piosenka brzmi nieco inaczej niż na płycie.



Hocus Pocus Feat. Oxmo Puccino - Clip "Equilibre" from On and On on Vimeo.

Dla przypomnienia pierwsze video promujące krążek.

poniedziałek, 14 marca 2011

I Blame Coco - The Constant [2010]


Jakiś czas temu w jednej z gazety zobaczyłem ofertę z serii "Zagraniczna płyta - polska cena" i moją uwagę przykuła jedna pozycja - "The Constant" I Blame Coco. Nie tyle okładka (prosta), co dopisek na niej informujący, że za tą właśnie płytą stoi nie kto inny, jak córka Stinga. Byłem lekko zniesmaczony taką promocją, ale po krótkim okresie obrażania się sięgnąłem po nią i zdecydowanie nie żałuję.

Żeby nie było niejasności, to wcale nie zarzucam wokalistce, że sama wpadła na taki pomysł - podejrzewam, że najchętniej zrobiłaby wszystko, żeby odciąć się w tej kwestii od sławnego ojca i pewnie stąd pomysł na pseudonim. Niestety, kamuflaż nie udał się i teraz przy niemal każdej okazji obok Coco wtrąca się gdzieś Stinga lub The Police, co jest dość krzywdzące, bo płyta broni się sama. Jak? Przede wszystkim swoim zróżnicowaniem i wysoką jakością każdego z elementów. Są ballady o miłości i młodości, jest momentami ostro i smutno, później delikatnie i radośnie, a wszystko podane w konwencji elektroniczno-popowo-rockowej. Jest jeden jedyny, ale za to znakomity duet ze szwedzką gwiazdką Robyn (Coco płytę nagrywała głównie w Szwecji). Uwagę zwraca również głos wokalistki, chropowaty i przepity, ale dobrze radzący sobie zarówno w spokojnym "Playwright Fate", jak i mocniejszym "Caesar", i wyśpiewane nim wpadające w ucho refreny, jak np. w  "Quicker". Album równy i charakterystyczny, tak jak produkcje Stinga.

Trzeba mieć oko na Coco, bo samym debiutem dość mocno zamieszała i żal tylko, że często jedynym powodem przez który wspomina się o niej jest jej ojciec. Można tylko życzyć (słuchaczom i jej), aby wraz z kolejnymi wydawnictwami Eliot Pauline Sumner ta tendencja się zmieniła, bo młoda zasługuje na więcej niż sztuczny fame z powodu taty, co wcale nie jest takie oczywiste w światku muzycznym (casus beznadziejnych synów Cugowskiego). Polecam w całości.

wtorek, 8 marca 2011

Idź z dziewczyną na obiad, kup kwiaty matce


Było srento zakochanych, nie może więc zabraknąć znacznie ważniejszego święta - Dnia Kobiet. Wszystkiego najlepszego wszystkim kobietom i wszystkim czującym się kobietami - żeby każde nadprogramowe ciastko zawsze szło w to co chcecie, bólu głowy było mniej, a więcej wyrozumiałości dla mężczyzn. I pamiętaj młody junaku (smutek zwalcz i strach) - dzień kobiet trwa cały rok, 8 marca dla społeczniaków, a dla wszystkich Zbigniew Zamachowski i Grupa MoCarta - Kobiety jak te kwiaty!

sobota, 5 marca 2011

Ethno electro, czyli Karczmareczka po Gooralsku


Jeszcze do niedawna góralska muzyka kojarzona była z obciachem i tandetą. Tę tendencję próbowały zmienić przeróżne zespoły, łącząc ją z bardziej przyswajalnymi przez ludzi gatunkami - Golcowie z muzyką popową, a Zakopower z rockiem. Teraz do głosu doszła młodzież w osobie bielskiego muzyka Goorala, który ludowe pieśni ożenił z elektronicznymi podkładami, nazywając ten twór tytułowym ethno electro.

Wbrew pozorom Gooral nie jest postacią zupełnie anonimową na polskiej scenie muzycznej. Wraz z przyjaciółmi założył kilka lat temu folkowo-elektroniczną grupę Psio Crew (zespół zakończył działalność pod koniec stycznia 2011), z którą wydał niezwykle ciepło przyjętą płytę pt. „Szumi Jawor Soundsystem”. Z Psio Crew występował na licznych imprezach i koncertach, zgarniając przy okazji kilka znaczących nagród m.in. muzycznego miesięcznika Machina za Debiut roku 2007 oraz dwie nominacje do Fryderyków. Po odejściu z zespołu w 2008 roku rozpoczął solową karierę, czego owocem było kilka luźnych utworów, m.in. wszystkim znany „Zboojnicki” w nowej aranżacji.

Do współpracy przy projekcie "Ethno Electro" zaprosił zakopiańczyka Staszka Karpiela-Bułeckę (wokal), oraz skrzypka Tomasza Łapkę. Grupa pod koniec poprzedniego roku wyruszyła w mini trasę koncertową "Snowing Tune", w trakcie której grali w kilku miejscowościach na południu Polski, przy okazji nagrywając klip do singla „Karczmareczka”. Płyta ma być odbiciem specyficznego klimatu gór i jeśli będzie chociaż w połowie tak energiczna, jak koncerty zespołu, to zapowiada się spora dawka zabawy i muzyki na wysokim poziomie. Pełne efekty ich pracy usłyszymy w połowie kwietnia, kiedy światło dzienne ujrzy album Goorala wydany nakładem S.P. Records. W tour promujący muzycy wyruszą na początku kwietnia, odwiedzając takie miasta jak Kraków, Białystok, Warszawa, Bielsko-Biała i Rzeszów. Najświeższe newsy na niezastąpionym lubiępejdżu!

Pytom piyknie, nojpiyknijszo muzyka łod serca, jarają się nawet w*rszawiaczki i ślizg!



***

W życiu mało życia, dużo pisania, nawet to, a po prawej umieściłem śmietnik myśli, wciągnięty przez internetowe życie i cyfrowe obnażanie się!