wtorek, 4 października 2011

Iron Man i Max D zwycięzcami Monster Jam we Wrocławiu

Monstrualne potwory po raz drugi nawiedziły Polskę. Wyposażone w silniki o mocy 1500 KM półciężarówki miażdżyły samochody, wykonywały kilkumetrowe skoki i stawały dęba. Show oglądało około 30 tysięcy ludzi i zapewne żadna z nich nie żałowała przybycia na wrocławski Stadion Miejski, nad którym jeszcze długo będzie unosił się zapach hektolitrów spalonego paliwa.

Do stolicy Dolnego Śląska zjechali najlepsi zawodnicy, na czele z Charlie Paukenem, zasiadającym w legendarnym Grave Diggerze. Walkę z nim podjęło 9 kierowców, w tym jedna kobieta – prowadząca Madusę Debra Micelli. Monstery rywalizowały w dwóch konkurencjach – wyścigu równoległym oraz we freestylu, najbardziej widowiskowej części zawodów. Najszybszy ze wszystkich bestii zasilanych metanolem okazał się Iron Man, prowadzony przez Lee O’Donnela. W finale zwyciężył on o włos z Grave Diggerem. Z opinią o słabości płci pięknej skutecznie walczyła za to Madusa, która w pokonanym polu pozostawiła m.in. Toma Meentsa z Maximum Destruction.

Max D porażkę odbił sobie w drugiej konkurencji, bo to właśnie on zgarnął nagrodę za zwycięstwo w szczególnie wyczekiwanym przez publiczność freestylu, nieznacznie pokonując Grave Diggera. Ikona tego sportu wyjątkowy przejazd zakończyła przed czasem, lądując po jednym ze skoków na dachu. Podobna sztuka "udała" się także dwóm innym truckom, a w przypadku El Toro Loco skutkowało to zgubieniem jednego z jego charakterystycznych rogów wystających z dachu szoferki. Freestyle oceniało znamienite jury w skład którego wchodził piłkarz Śląska Wrocław Przemysław Kaźmierczak, kierowca rajdowy Krzysztof Hołowczyc oraz bokser Tomasz Adamek. Warto wspomnieć, że to właśnie z powodu walki „Górala” z Witalijem Kliczko, także odbywającej się na tym obiekcie, termin Monster Jam przesunął się niemal o miesiąc. Adamek na pewno miło będzie wspominał powrót do tego miejsca, bowiem został on przez publiczność przywitany równie gorąco jak główni bohaterowie dnia. 

Mimo, że same zawody Monsterów zaczynały się po godzinie 16, duża część kibiców pod stadionem zaczęła się pojawiać już kilka godzin wcześniej. Wszystko za sprawa Pit Party, integralnej części imprezy w trakcie której każdy mógł z bliska zobaczyć auta, zrobić sobie zdjęcie lub krótko porozmawiać z  kierowcami. Oprócz Monsterów na fanów czekali także inni uczestnicy wielkiego show których zaprosili organizatorzy i którzy prezentowali swoje umiejętności przed zawodami półciężarówek. Najbardziej widowiskowy okazał się pokaz FMX, ale podobnym aplauzem publiczność nagrodziła także polskiego rajdowca Andiego Mancina, który na płytę boiska wjechał najprawdziwszym samochodem NASCAR (co przypłacił złapaniem gumy) i zawodników wrocławskich klubów – futbolu amerykańskiego Giants i piłkarskiego Śląska. Ogromny hałas wywołał za to najzwyklejszy wózek golfowy, ale wyposażony w… silnik odrzutowy!

Oczywiście nie należy zapominać, że całą imprezę poprzedzało żmudne, zajmujące około tygodnia przygotowania – przy okazji zawodów na płytę boiska wysypuje się kilka tysięcy ton ziemi, do tego dochodzi ustawianie wraków samochodów czy zabezpieczenie miejsca kontenerami. Wrocławskie Monster Jam to w pełni profesjonalna impreza zorganizowana z iście amerykańskim rozmachem, show które od początku do końca trzymało w napięciu i wyzwalało ogromne podkłady adrenaliny. Można być pewnym, że zostanie ona bardzo długo w pamięci kibiców.





Tekst pochodzi z portalu www.freestyle.pl, któremu dziękuję za możliwość bycia na Monster Jam! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz