czwartek, 19 kwietnia 2012

Karwan - Fabryka snów [2012]

Karwan jak żaden inny raper opanował sztukę łączenia z jednej strony szczeniackiego wkurwienia z luzem, serwowania najpierw opowieści rodem z ławki pod blokiem, by później zaskoczyć jakimiś głębokimi przemyśleniami. Bije z niego charyzma i prawdziwość, podana jednak w dość średniej formie. Tak było na wydanym trzy lata temu "Wielkim sercu", tak jest też na tegorocznej "Fabryce snów". 

Trudno jest ocenić tę płytę jednoznacznie. Wszystko jest na miejscu, bo można było w ciemno brać dużą ilość dobrych linijek i porównań, niezłe podkłady, do których Karwan zawsze miał ucho, czy charyzmę potrafiącą przykuć uwagę. Ciężko jednak nie wyzbyć się wrażenia, że po trzech latach wręcz trzeba oczekiwać progresu w kwestii flow i dykcji, szkoda też, że Jobix w wersji 2.0 nadal jest tu obecny. Barwa głosu i co za tym idzie pewnej monotonii nie da się raczej wyćwiczyć, więc tę kwestię pominę - Karwana bierze się po prostu z całym jego inwentarzem, także z nieco ciapowatym głosem i albo się na to godzisz albo nie.

Wspomnianą wyżej monotonię ciężej byłoby znieść na dłuższą mętę, gdyby nie liczni na "Fabryce snów" goście, którzy w większości zaprezentowali się dobrze. Zaczyna się na jednym z lepszych tracków na całej płycie "Znam te miejsca" featuringiem W.E.N.Y., który nieźle bawi się flow i razem z wypuszczonym singlem "Nic" podbija zajawkę na nową płytę. Luźny styl Rasa w "Zawijam stąd" udzielił się także samemu gospodarzowi, za to LaikIke1 potwierdził wysoką formę z "Milczmen..." i co by nie mówić - zjadł Karwana w kawałku "Coś się kończy". Dodatkowo miłym zaskoczeniem była zwrotka nieznanego przeze mnie Bojkota. Trochę więcej spodziewałem się z kolei po Zkibwoyu, po przesłuchaniu 2stego zacząłem się nieco obawiać o jego "Puzzle", a Kot Kuler ładnie wszedł w zwrotkę, by później nieco obniżyć loty w "Za najlepsze akcje". Za to Lilu była na tyle krótko, że ciężko ją osądzić, ale raczej in minus.

O ile Karwana z gośćmi można oceniać na czwórkę z minusem, tak duża różnorodność producentów na "Fabryce snów" poszła zdecydowanie w jakość i ten element chyba jest najmocniejszą stroną płyty. Największe perełki to np. rozpoczynające album "Mogę sobie pozwolić" produkcji Rav'a i "Selekcja" czy późniejsze "Zawijam stąd" (oba Quiza), ale naprawdę zbrodnią byłoby pominąć tu jakikolwiek z nich - z obowiązku dodam, że za muzykę wzięli się tu także 2sty, BobAir, Reno, Westone i Kudel.

Gdybym nie słyszał wcześniej "Wielkiego serca" na pewno wyżej oceniałbym "Fabrykę snów". Niby nic jej nie brakuje, ale mimo to spodziewałem się lepszej produkcji, zwłaszcza że obrosła ona w prawdziwą legendę i od jej zapowiedzi do wyjścia na światło dzienne minęło tyle czasu, że można było poprawić niektóre kwestie. Sytuacja więc podobna jak z zeszłorocznym krążkiem W.E.N.Y. - jest po prostu dobrze, ale miało być dużo lepiej. I wciąż najlepsze co wyszło spod ręki Karwana w tym roku to spontaniczny "Track Ogólny".

CAŁA PŁYTA

sobota, 14 kwietnia 2012

Górale gonili, aż dogonili

Fot. K. Dzierżawa/ts.podbeskidzie.pl
Można już ze sporym prawdopodobieństwem stwierdzić, że dziś Śląsk w Bielsku pogrzebał swoje szanse na mistrzostwo. W dodatku prowadzenie i w rezultacie dwa punkty stracił w 90. minucie, gdy gola zdobył Robert Demjan. Najbardziej z wyniku cieszy się Legia, która może w tej kolejce odjechać wrocławianom na pięć punktów.

Śląsk zrobił tak naprawdę wszystko, żeby tego meczu nie wygrać. Trudno inaczej określić sytuację, gdy drużyna z aspiracjami na mistrza Polski, która w przypadku zwycięstwa siedziałaby dosłownie na plecach liderującej Legii, stwarza w spotkaniu z grającym już o nic beniaminkiem dosłownie kilka sytuacji. Na domiar złego gdy już trafia do siatki, zamyka się na własnej połowie i pozwala rozwinąć skrzydła walecznym, ale znajdującym się w lekkim dołku po dwóch kolejnych porażkach z outsiderami, Góralom. Wisienką na torcie indolencji Śląska niech będzie sytuacja z 88. minuty, gdy nie mające nic do stracenia Podbeskidzie rzuca wszystkie siły (łącznie ze stoperem Bartłomiejem Koniecznym) do ataku, a Łukasz Madej mając mnóstwo czasu na dokładny strzał i mając przed sobą tylko Mateusza Bąka nie trafia nawet w bramkę. Dwie minuty później Robert Demjan wykorzystał dokładną wrzutkę niezwykle ruchliwego dziś Sylwestra Patejuka i doprowadza do wyrównania. 

Śląsk stracił dziś ważne punkty, ale kto wie jak potoczyłby się losy spotkania, gdyby w 29. minucie boiska nie musiał opuścić z powodu kontuzji Sebastian Mila. Do jego zejścia z boiska gra wrocławian nie wyglądała źle - goście raczej kontrolowali wydarzenia boiskowe i raz nawet sam Mila znakomicie obsłużył Łukasza Gikiewicza, ale jego strzał sparował Bąk. Sytuację miał także Cristian Omar Diaz, ale po sprytnym uwolnieniu się spod opieki obrońcy nie zdołał pokonać golkipera gospodarzy uderzeniem z ostrego kąta. Swoje okazje miało także Podbeskidzie, głównie za sprawą szalejącego Patejuka. W najlepszej akcji meczu, po minięciu na lewym skrzydle kilku zawodników Śląska, zejściu do środka i klepce z Demjanem pomylił się jednak o pół metra. Pierwsza połowa była mało emocjonująca, a z rzadka atakujący piłkarze obu drużyn skupili się głównie na walce w środku boiska.

Drugą połowę lepiej zaczęli Górale, ale po strzale Sebastiana Ziajki w 47. minucie na posterunku był Marian Kelemen. Kwadrans później było już jednak 1-0, bo Piotr Celeban, podobnie jak w meczu rundy jesiennej, trafił do bramki bielszczan. Myli się jednak ten, kto myśli że piłkarze z Dolnego Śląska poszli za ciosem. Nie mając kompletnie żadnego pomysłu na grę, w szczególności gdy na tragicznej dziś murawie przy Rychlińskiego ciężko było stworzyć składną akcję i gdy wyłączony był z gry szybki Waldemar Sobota, dali się zepchnąć do obrony. Pierwsze poważne ostrzeżenie dla wicemistrzów Polski dał Ziajka, ale jego wolej przeleciał z metr nad bramką. Chwilę później powinno być już jednak 1-1 - joker Górali Piotr Malinowski będąc kilka metrów przed bramką najpierw jednak nie trafił w piłkę lewą nogą, by poprawiając prawą pomylić się minimalnie. Jeszcze chwilę przed sytuacją Madeja groźnie uderzył nad bramką Przemysław Kaźmierczak, ale kilka minut później Demjan rozwiał wątpliwości - Śląsk nie jest na dzień dzisiejszy wiarygodnym kandydatem na mistrza i powinien się z tą myślą pogodzić. Bo właśnie w takich meczach jak ten dzisiejszy, ze słabszym zespołem i przy prowadzeniu, zdobywa się tytuły. Szansa tli się jeszcze w dogodnym dla wrocławian terminarzu, jednak te mecze trzeba jednak umieć wygrać, a dziś podopieczni Oresta Lenczyka pokazali, że mogą mieć z duże problemy. 

piątek, 13 kwietnia 2012

The Pryzmats - A Vista, czyli zapowiedź "Coś z niczego"

Zeszłoroczny "Balon" wzniósł się na tyle wysoko, że załatwił chłopakom z Żywca kupę fanów i mnóstwo pochwał ze strony zarówno słuchaczy, jak i tzw. znawców muzyki, co poskutkował nawet zwycięstwem w konkursie Make More Music. Trudno się dziwić, bo tak świeżego spojrzenia na rap, tekstów w myśl zasady "ma być fajne bo trudne" i żywych instrumentów brakowało na polskim podwórku od dawna. Minął lekko ponad rok, a The Pryzmats wraca z trzynastoma nowymi kawałkami i, jak wnioskuję po odsłuchu pierwszego, jednym zapewnieniem - będzie bardzo dobrze, a nawet lepiej.

Jest dowód, to się dzieje
Smaczku płycie dodaje obecność na niej długo niesłyszanego Wankza z Dinala, bo co jak co, ale sama jego zwrotka jest w pewnym rodzaju gwarantem jakości płyty. Nie wypada mi o tym mówić głośno, drogi pamiętniczku, ale mam nadzieję, że będzie ona na ciut wyższym poziomie niż ta ostatnia z JuNouMi vol. 4, choć ta też była niezła i trochę poszły łzy na koszulę na myśl o końcu Dinala. Poza Wankzem na płycie usłyszymy Stasiaka, Te-Trisa, znanego z "Balona" DJ Ike, wokalistę rockowego zespołu Lee Monday Adama Słomińskiego oraz Hannę Drewnowską, czyli właścicielkę tego miłego głosu z singla "A Vista"

Nie ma co długo rozwodzić się nad tym kawałkiem, bo jest nagrany w bardzo podobnej konwencji co prawie cały "Balon", którego swoją drogą zauważyłem chyba jako jeden z pierwszych w internetku i puściłem w świat miłą nowinę o "żywieckim Hocus Pocus", a później chwaliłem klipy. Raperzy Batman i Biały nadal przykładają się do formy, treści i humoru w tekstach, instrumenty brzmią przyjemnie i, jakby to powiedzieć, letnio, a wokalistka mile wyśpiewuje refren. Czego więcej chcieć od płyty wychodzącej akurat w środku wiosny? Jakby to określiła Omenaa Mensah jednym zdaniem - 30. kwietnia przygotujcie się na prawdziwy powiew chilloutu znad Soły.

"Coś z niczego" zamówisz sobie TUTAJ (uwielbiam informacje prasowe, S*KSTET!)



Gratis moje video z koncertu z Cieszyna, a na nim kilka kawałków z "Balona" (cały do odsłuchu na soundcloud).

środa, 4 kwietnia 2012

Wynik jak nigdy, gra jak zawsze


Podbeskidzie przegrywa drugi mecz z rzędu z drużyną z dołu tabeli. Nie oznacza to jednak, że Cracovia była dziś lepsza - dwie bramki zdobyła w dość kontrowersyjnych okolicznościach i przy wydatnej pomocy przeciwnika. 

Spotkanie zaczęło się dla Cracovii fantastycznie, bo już w 8. minucie Marcin Budziński otworzył wynik meczu. Młodemu zawodnikowi Pasów niespecjalnie w tej sytuacji przeszkadzali obrońcy Podbeskidzia pozwalając z piłką przebiec kilkanaście metrów i na koniec oddać precyzyjny strzał. Wydawać by się mogło, że walcząca o utrzymanie w lidze Cracovia pójdzie za ciosem i zrobi wszystko, żeby wynik podwyższyć. Nic bardziej mylnego - goście kontrolowali w tym momencie grę, często sprawiając zagrożenie pod bramką Wojciecha Kaczmarka, a podopieczni Tomasz Kafarskiego w tym czasie irytowali niecelnością i ospałością. Pierwszą okazję do wyrównania miał chwilę po golu Budzińskiego Juraj Dancik, ale z bliska trafił z główki w bramkarza Pasów. Co nie udało się słowackiemu obrońcy, udało się Markowi Sokołowskiemu w 17. minucie. Kapitan bielszczan próbując dośrodkowywać z powietrza kapitalnie wrzucił piłkę za kołnierz Kaczmarka i goście zasłużenie wyrównali. Ciągłą przewagę Podbeskidzie mogło udokumentować w tej części gry jeszcze przynajmniej dwoma golami, ale za pierwszym razem mając przed sobą pustą bramkę fatalnie skiksował Liran Cohen, a później instynktownie strzał Sokołowskiego wybronił Kaczmarek. Kilka razy z dobrej strony pokazał się Sylwester Patejuk, z kolei w drużynie Cracovii ciężko było znaleźć jakieś pozytywy, poza grę Budzińskiego i kilkoma interwencjami Kaczmarka. Po 45. minutach wydawało się, że dalsze bramki dla Podbeskidzia są kwestią czasu.

Fot. cracovia.pl
Nieoczekiwanie jednak druga odsłona meczu rozpoczęła się bardzo podobnie do pierwszej. Na prowadzenie Cracovię wyprowadził Milos Kosanovic, po ładnym strzale z rzutu wolnego pośredniego podyktowanego za nakładkę Dariusz Łatki w polu karnym. Kontrowersję w tej sytuacji wywołało poprzedzające strzał muśnięcie piłki przez Vladimira Boljevicia, po którym piłka ledwo drgnęła. Po drugim golu Podbeskidzie zaczęło rzadziej atakować, ale mimo to kilkukrotnie zagroziło bramce gospodarzy. Cracovia dużo śmielej poczynała sobie w tym momencie na boisku i efekt przyszedł na piętnaście minut przed końcem spotkania, ale znowu w mocno kontrowersyjnych okolicznościach. Saidiego na ziemię powalił w mało groźnej sytuacji Ondrej Sourek, co zakończyło się dla niego szybszą wycieczką pod prysznic, a dla Pasów rzutem karnym. Powtórki jasno jednak wskazywały, że faul nastąpił zaraz przed polem karnym i po raz kolejny niedopatrzeniem wykazali się sędzia główny Szymon Marciniak wraz z asystentami. Jedenastkę na gola zamienił sam poszkodowany i praktycznie z niczego Cracovia wyszła na prowadzenie 3-1. Rozgrywający dobre zawody Saidi mógł w końcówce podwyższyć wynik, ale strzelił obok słupka.

Cracovia w końcu wygrała mecz, jednak nie w takim stylu na jaki wskazywałby wynik, bo równie dobrze odwrotny rezultat Podbeskidzie mogłoby osiągnąć w samej tylko pierwszej połowie. Nie zmienia to jednak faktu, że trzy punkty dużo dają w tej trudnej sytuacji Pasom, ale ciężko teraz wyrokować czy dadzą cokolwiek więcej niż nieco lepsze samopoczucie. Dystans do bezpiecznej lokaty wynosi obecnie cztery punkty przy rozegranym jednym spotkaniu więcej, a Cracovię czeka teraz mecze m.in. z Polonią Warszawa, Ruchem Chorzów czy Wisłą Kraków.

via Tylko Piłka