Dasz radę, Pietrek |
Jako przykładny hip-hopowiec nie mogłem odpuścić sobie obejrzenia w kinie"Jesteś Bogiem". To na pewno dobry film, pytanie tylko, ile w tej ocenie zasługi uruchomionych w głowie zakurzonych wspomnień z czasów dzieciństwa i pierwszych kontaktów z rapem, nieodłącznie kojarzonych przez moje pokolenie z Paktofoniką.
Nie ma sensu długo rozwodzić się nad samym zespołem, jego muzyką czy poziomem raperów. Nie można zaprzeczyć, że Magik miał nie lada talent do pisania tekstów, Fokus zachował do teraz świetne flow i unikatowy głos, a Rahim wyraźnie odstawał od nich - przykładem jego zwrotka w "Jestem Bogiem", po której bolą nie tylko uszy, ale i cała głowa od nadmiaru banalnych i bezsensownych rymów. Większego celu nie będzie miała także próba przełożenia "Kinematografii" na obecne czasy, bo o ile treść jest w porządku, to forma jej przedstawienia pozostawia sporo do życzenia. To płyta to absolutny TOP tamtych czasów i niech tak pozostanie, gdyby wyszła ona dziś przeszłaby pewnie bez większego echa. Tego się jednak nigdy nie dowiemy, tak samo jak nie jesteśmy w stanie sprawdzić, co byłoby z zespołem, gdyby jej lider nie wyskoczył z okna swego katowickiego mieszkania. Nie ma co zaprzeczać, że głównym powodem mitologizowania PFK i Magika jest właśnie jego tragiczna śmierć, tak samo jak dzieje się to w przypadku śmierci innych gwiazd, z którymi fani oddają się radosnej nekrofili artystycznej i uważają za bożków. Historia Piotra Łuszcza i jego zespołu była na tyle interesująca i chwytliwa, że chyba nikogo nie dziwi, że postanowiona ją zekranizować.
Udało się to Leszkowi Dawidowi bardzo sprawnie. Film jest naprawdę bardzo dobrze nakręcony, scena z rapowaniem Magika na klatce przejdzie pewnie do klasyki polskiej, nomen omen, kinematografii. Świetnie zagrali aktorzy i to zarówno ci najważniejsi, czyli członkowie Paktofoniki, ale i ci drugoplanowi - Gustaw czy Kozak. Filmowi raperzy doskonale poradzili sobie z nie takim przecież prostym rapowaniem, momentami widz mógł zatracić, kto tak naprawdę rymuje - aktor czy raper z PFK. Paradoksalnie największą wadą filmu jest fabuła, przeciąganie jednych wątków, a olanie drugich. Trudno powiedzieć o czym jest film, bo nie jest to dokument o Paktofonice, nie film biograficzny o Magiku, nie zaszufladkowałbym go także jako zwykły film fabularny - mimo wszystko jest tu bardzo dużo wątków prawdziwych, które są jednak pomieszane z totalną fikcją. Nie jest o zespole, o chorobie Magika, o problemach młodzieży, o rzeczywistości schyłku lat 90-tych. Było zbyt dużo wątków i dlatego żaden z nich nie został tak naprawdę opowiedziany od A do Z, mamy za to chaos i niezdecydowanie.
Ważniejsze dla mnie jednak było to, co widziałem w tle. I tak przecież wiedziałem mniej więcej co będzie się w filmie działo, że Magik skoczy, a zespół się rozpadnie, za to z wielką przyjemnością oglądałem całą "scenografię". Doskonale pamiętam czasy przegrywania kaset (sam miałem "Kinematografię" przegraną), walkmanów, baggów, nieoryginalnych koszulek piłkarskich w których grało się na pseudoboiskach, dyskietek, wszechobecnych polonezów z koralikami na siedzeniach, słuchawek, które gdy się zepsuły to lutował ojciec, a nie kupowało się nowe RÓŻOWE. Aż wreszcie muzyki tamtych czasów, z których najbardziej pamiętam m.in. Paktofonikę. Patrzę na ten film trochę jak na powrót do dzieciństwa i początków fascynacji rapem, kiedy każdy znał to na pamięć i oglądał VIVĘ tak długo, żeby się doczekać w końcu na klip do "Chwil ulotnych" lub "Jestem Bogiem". Druga sprawa, że irytujące jest to, co dzieje się obecnie wokół Magika, ten świat stworzony przez jego nastoletnich psychofanów, dla których rap kończy się na PFK i K44, denerwujący jest ten cały hajp, książki, ciuchy, podwyżki ceny płyty zaraz przed premierą filmu - co i tak nie przeszkodziło wdrapać się jej na czołowe miejsca bestsellerów. Z tego powodu cała "sprawa" Magika zaczyna się robić groteskowa.
Ważne jednak, żeby, parafrazując klasyk, minusy nie przysłoniły nam plusów, bo tych jest jednak więcej. Nawet gdy dojdziemy do wniosku, że gdyby nie był to film o Magiku i Paktofonice, to w kinie byśmy się nie zjawili albo w najlepszym wypadku zasnęlibyśmy po setnym wykręcaniu telefonu bohatera do dziewczyny.