Fot. K. Dzierżawa/ts.podbeskidzie.pl |
Nie będzie powtórki z poprzedniego sezonu, kiedy to piłkarze Podbeskidzia sprawili niemałą sensację awansując do półfinału Pucharu Polski. Pogromcę znaleźli w Śląsku Wrocław, a gola na wagę ćwierćfinału zdobył Johan Voskamp.
Obie jedenastki wybiegły na boisko w mocno zmienionych, w porównaniu do weekendowej kolejki T-Mobile Ekstraklasy, składach. W drużynie z Dolnego Śląska dużym zaskoczeniem był brak w podstawowym składzie Mariana Kelemena, a w ataku miał straszyć osamotniony Johan Voskamp, który w Bełchatowie wszedł dopiero po przerwie. W środku pola brakowało chorego Dariusza Pietrasiaka. Z kolei trener „Górali” Robert Kasperczyk na plac gry od pierwszej minuty desygnował Piotra Malinowskiego i Sławomira Cienciałę, którzy w pojedynku ligowym z Cracovią weszli z ławki, a także nieobecnych w tamtym spotkaniu m.in. Adama Cieślińskiego, Frantiska Metelkę, Ondreja Sourka czy Michała Osińskiego.
Obraz gry w pierwszej połowie przypominał sinusoidę – więcej z gry i lepsze sytuacje mieli goście, ale ich akcje przeplatane były atakami Podbeskidzia, który dotrzymywał kroku wiceliderowi tabeli. Dwie dobre sytuacji wrocławianie mieli już w pierwszych dziesięciu minutach pojedynku, ale ani Ćwielongowi ani Voskampowi nie udało się trafić do siatki Richarda Zajaca. Słowak popisał się szczególnie swoimi umiejętnościami po uderzeniu z dystansu Roka Elsnera, efektownie parując go na rzut rożny. Wygląda na to, że Zajac zdążył już zapomnieć o niezbyt fortunnym początku rundy i jest na dobrej drodze do powrotu do formy z poprzedniego sezonu. Podbeskidzie odpowiedziało dwa razy za pomocą strzałów Ziajki, ale żaden z nich (w drugim przypadku piłkę z linii bramkowej wybił Marek Wasiluk) nie był skuteczny. Warto odnotować, że do siatki Śląska trafił Adama Cieśliński, ale w tej sytuacji sędzia słusznie dopatrzył się spalonego i bramki nie uznał.
O ile pierwsze 45 minut pełne było sytuacji strzeleckich po obu stronach i zwrotów akcji, to drugą odsłonę pojedynku trzeba uznać za co najwyżej średnie widowisko. Mocno zaczęli bielszczanie za sprawą zaskakującego uderzenia Sławomira Cienciały, który oddał niesygnalizowany strzał spod linii bocznej boiska. Piłka jednak nie tylko przeleciał za kołnierz Rafała Gikiewicza, ale także za jego bramkę i kapitan „Górali” musiał obejść się smakiem. Odpowiedź z obozu Śląska przyszła błyskawicznie – niezawodny Sebastian Mila długim podaniem uruchomił , ten zwiódł w polu karnym Bartłomieja Koniecznego i uderzył nad Robertem Zajacem. Błąd w tej sytuacji popełnił defensor Podbeskidzia, który zbyt łatwo dał się oszukać Holendrowi, a ten nie zwykł takich okazji marnować. Realna okazja na podwyższenie wyniku pojawiła się dopiero pod sam koniec spotkania., kiedy po niezłym podaniu wprowadzonego w 73. minucie Łukasza Madera Piotr Ćwielong uderzył z pierwszej piłki na bramkę bielszczan. Strzał na słupek sparował Zajac, który zdążył jeszcze ubiec spieszącego z dobitką Sebastiana Milę. Były zawodnik Austrii Wiedeń także miał swoją sytuację bramkową – próba lobu zakończyła się jednak niepowodzeniem, tak samo jak późniejsze uderzenie Roka Elsnera. Podopieczni Roberta Kasperczyka w tej części gry nie pokazali praktycznie niczego wartościowego i nie zmieniła tego nawet bramka Voskampa i brak perspektywy odrobienia wyniku w rewanżu.
Pierwsza runda pojedynku bielsko-wrocławskiego dla Śląska, który w przebiegu całego spotkania był zespołem lepszym, częściej i groźniej atakującym. Vendettę „Górale” mogą wziąć już w najbliższą sobotę, kiedy obie jedenastki wybiegną na boisko przy Oporowskiej by walczyć o ligowe punkty.
Skrót meczu.
via Tylko Piłka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz