niedziela, 15 stycznia 2012

Jeśli jesteś skejtem słuchaj tylko tego #14: Zagranica 2011 vol. 2

Dobra, to już ostatnia część serialu pod tytułem "Płyty 2011". Następny post będzie już wyborem tych najlepszych albumów, więc stay tuned.

1. Kendrick Lamar - Section.80



Lamar dowodzi, że owiane złą sławą Compton to nie tylko kolebka gangsta rapu i muzyczne skoncentrowanie się na porachunkach gangów, przemocy, narkotykach, ciemnych interesach i złych kobietach. Mimo to na "Section.80" znajdziemy tematy bliskie ulicy, podane jednak w mniej banalny sposób - o zgubnym wpływie dragów przestrzega siostrę w "Keisha's Song", kobiety docenia za naturalne piękno bez makijażu w "No Make-Up", a o trudnym życiu w dzielnicach biedy wspomina w "Ronald Reagan Era" wyprodukowanym przez RZA. Tekstowo jest więc bardzo dobrze, kroku dotrzymują także bardzo dobre podkłady, ale niektórych może irytować głos K-Dot. "Section.80" to płyta kompletna, ciekawe tylko jaką drogą pójdzie teraz ta 24-letnia nadzieja Zachodniego Wybrzeża, bo jak na razie kusi go mainstream na czele z Aftermath.

2. Looptroop Rockers - Professional Dreamers



Po kilkuletniej przerwie do Looptroop wrócił Cosmic i zespołowi wyszło to zdecydowanie na lepsze. Po umiarkowanym entuzjazmie związanym z "Good Things" w końcu dostałem to, czego oczekuję od Szwedów i bardziej czuć tu klasyczne stare albumy, niż nowoczesny poprzedni krążek. Świetne kompozycje Embee, niezłe single i teksty, które pokazują, że Looptroop nie można rozpatrywać jedynie w kategorii zespołu muzycznego - przykładem mocno zaangażowane politycznie "On Repeat", czy piękny tytułowy kawałek. Z ust psychofana nie zabrzmi to być może zbyt wiarygodnie, ale Promoe i koledzy to najlepszy zespół rapowy ze Starego Kontynentu i jak ktoś ma wątpliwości to wystarczy przesłuchać "Professional Dreamers".

3. Miles Kane - Colour Of The Trap



Pewnie nigdy bym nie sięgnął po tę płytę, gdyby nie klip zapowiadający jesienną ramówkę TVN, lecący przy okazji każdego bloku reklamowego. Stacja ta ma w zwyczaju bardzo udanie dobierać muzykę do owych zapowiedzi czekającego widzów sezonu i akurat w przypadku jesieni wybór padł na "Come Closer". Po krótkim researchu okazało się, że autorem kawałka jest Miles Kane, czyli wokalista The Rascals i połówka The Last Shadow Puppets, w dodatku o wyglądzie młodego Paula Mc Cartneya. Bardzo fajna to piosenka, a podobnych znajdzie się na "Colour Of The Trap" jeszcze przynajmniej kilka. Wielbicieli jego muzyki spodoba się zapewne nieoficjalna wiadomość, że Kane razem z Alexem Turnerem z Arctic Monkeys działają coś w kierunku drugiego albumu The Last Shadow Puppets.

4. Onra - Chinoiseries Pt. 2



Jak sama nazwa płyty wskazuje jest to kontynuacja projektu Onry z 2007 pod wiele mówiącym tytułem "Chinoiseries". Pomysł Francuza polega na przybliżeniu słuchaczom azjatyckich dźwięków (skąd pochodzi rodzina Bernarda) za pomocą wyszukanych w tamtejszych antykwariatach i nie tylko starych płyt winylowych, pocięciu ich i dodaniu kilku efekcików. Wszystko niby się udało, ale mimo to lepiej słucha mi się pierwszej części. Ta wydaje się nieco ciężka, długa, bez jakichś szczególnie przyciągających uwagę momentów. Słowem - bardzo poprawna i tyle, ale warta chociażby jednego odsłuchania ze względu na tematykę.

5. SBTRKT - SBTRKT



Kolejny debiutancki krążek na tej liście. SBTRKT to taki post-dubstepowy producent z Anglii, umiejętnie kojarzący ze sobą wiele gatunków i windujący muzykę taneczną na wyższy poziom niż cała masa idiotycznych papek znanych z klubów, czy muzycznych stacji telewizyjnych. Już singiel "Pharaohs" zwiastuje, że mamy do czynienia z czymś ponadprzeciętnym i uniwersalnym. Nie wiadomo jak potoczy się dalej kariera Aarona Jerome, ale podąża on dobrą drogą, bo takiej muzyki właśnie chcę sobie słuchać w aucie lub do śniadania. Kawał dobrej roboty.

6. Selah Sue - Selah Sue



Selah Sue to casus podobny do opisywanego nieco wyżej Milesa Kanea - piosenka z reklamy, w dodatku bardzo często granej, wkręca się niemiłosiernie i sięgasz po całość, a ta okazuje się być tak samo dobra. Album jest zróżnicowany i przyjemnie się go słucha, a poza znanym każdemu singlem poleciłbym czym prędzej zapoznanie się z np. "Raggamuffin" i "Black Part Love". Selah Sue wygląda i śpiewa trochę jak Amy Winehouse, ale liczę, że nie pójdzie jej drogą i zaskarbi sobie publiczność czymś więcej niż kilkoma piosenkami i jednym pogrzebem.

7. Stalley - Lincoln Way Nights



Stalley to młody stażem kot z Ohio, były koszykarz i posiadacz imponującej brody. "Lincoln Way Nights" to jedna z tych płyt, które przyjemnie się słucha i ma w sobie kilka perełek, za to jakoś specjalnie za nią nie tęsknisz jak się skończy. Kolejna solidna pozycja na tej liście, ale bez wielkich fajerwerków. Dodatkowo można ją legalnie ściągnąć z neta, bo to mixtape jest, ale doczekał się też fizycznego wydania w Maybach Music Group Rick Rossa.

8. The Roots - Undun



"Undun" to tak naprawdę historia młodego przestępcy Redforda Stevensena. Opowiedziana od tyłu, wieloma głosami, przy akompaniamencie najlepszej w poprzednim roku muzyki w kategorii hip-hop. Cała ta masa ludzi zaangażowana w produkcję tej płyty odwaliła cholernie dobrą robotę, serwując fanom istne mistrzostwo na każdej płaszczyźnie. Mało jest nawet grup, które trwają razem nieprzerwanie przez tyle lat, a wskaż mi takie, co nie osiadły na laurach i z każdym nowym albumem rozwalają świat. Pozycja obowiązkowa, jestem pewny że będzie to klasyk gatunku.

9. The Weeknd - House of Balloons/Thursday/Echoes of Silence



Gdzieś przeczytałem, że The Weeknd razem z Frankiem Oceanem zbawią muzykę R&B. Nie miałbym nic przeciwko, żeby ten gatunek szedł w tym kierunku, byłbym też wdzięczny gdyby takie darmowe mixtapy częściej wychodziły na światło dzienne. Zwrócić uwagę należy również na płodność Abela Tesfaye, bo wszystkie trzy EP wydał w tym samym roku, która idzie w parze z jakością. Ciężko tu wyróżnić jedną najlepszą płytkę, lepiej rozpatrywać The Weeknd jako nadzieję na lepsze jutro.

10. Those Dancing Days - Daydreams And Nightmare



Przyjemna płyta grupy gówniar ze Szwecji, indie pop z rockowym zacięciem i idealny materiał na soundtrack do H&M i innych świątyń dla nastolatków. Nie przeszkadza mi to jednak w małym zachwycie nad tym krążkiem - po debiucie polubiłem Those Dancing Days i nie widzę powodu dla którego miałbym przestać po "Daydreams And Nightmare". Może to trochę infantylna i wybitnie damska płyta, ale coż z tego skoro cieszy ucho na podobnym poziomie jak "In Our Space Hero Suits" z 2008. Aż dziwne, że ich popularność w Polsce jest odwrotnie proporcjonalna do ilości fanów sztucznych tworów typu Honorata Skarbek. Łakomy kąsek dla wannabe-hipsterów w wieku nastu lat.

11. Toro Y Moi - Underneath The Pine



Miałem problem z wyborem klipu, bo kilka ich Toro nagrał na potrzeby promocji tej płyty. Wybór ostatecznie padł na "Still Sound", bo na nim Chaz wygląda tak, jaka jest ta płyta - sympatycznie, przyjemnie, radośnie. Słucha jej się z wielką przyjemnością i to nie tylko zasługa wokalisty - muzyka stoi w rozkroku między bujającym funkiem, a elektronicznym popem. We wrześniu Toro Y Moi wydał jeszcze krótką EP "Freaking Out", gdzie na warsztat bierze m.in. "Saturday Love" Cherrelle, ale także kilka innych klasycznych utworów z lat minionych. Chazwick Bundick na prezydenta!

12. Tyler, The Creator - Goblin



"Tyler to istny fenomen" - pomyślałem, gdy jego płyta wydała ostatnie brzmienie. Nie z powodu wybitnego poziomu "Goblina", tylko z niezrozumienia szumu wokół niego. To znaczy rozgłos rozumiem, bo trudno przemilczeć kwestię gwałtów, mordów i wszelkiego rodzaju innych perwersji poruszanych przez młodzieńca albo nie przestraszyć się kołatek w "Yonkers" i prostego, ale interesującego klipu. Szkoda, że Tyler skutecznie zakrywa tymi chorymi rzeczami to, co tak naprawdę czuje i chce przekazać, jego sympatie do licznych kumpli, niespełniona miłość i żal z powodu wychowywania się niepełnej rodzinie. Dodatkowo można przyczepić się do produkcji, która razi brakami. Na pocieszenie dodam, że Tyler szykuje coś nowego i to podobno bez brzydkich treści. Na razie polecałbym zainteresowanie się kimś innym z bandy OFWGKTA, np. Frankiem Oceanem, ale nie zmienia to faktu, że Okonma jest bardzo ciekawym zjawiskiem, który mam nadzieję wyewoluuje w coś bardziej przystępnego.

***

Płyty, które doczekały się większej recenzji (chronologicznie)-
- Lykke Li - Wounded Rhymes
- Swollen Members - Dagger Mouth
- Theophilus London - Timez Are Weird These Days
- Mayer Hawthorne - How Do You Do
- Common - The Dreamer, The Believer

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz