Gdy 18 kwietnia 2007 roku Michel Platini ogłosił decyzję, że Euro 2012 odbędzie się w Polsce i na Ukrainie nie wierzyłem, że ktoś może być tak naiwny i podarować organizację krajom, którym syf i burdel na drugie (Ukrainie to może i na pierwsze?). Później ciężko było sobie wyobrazić, że zdążymy ze zbudowaniem praktycznie od podstaw większości stadionów i połowy infrastruktury. Jak i to się udało i czas mistrzostw nastał, brałem w ciemno, że czymś się zbłaźnimy, bo straszyli nas i demonstracjami i ulicznymi walkami. Jak na złość wszystko przebiegło raczej zgodnie z planem i nawet, jak na złość, wygrała ta drużyna co wygrać miała (nudy). Trzy tygodnie po przyszedł czas na wspomnienia Euro 2012, "największej po Zjeździe Gnieźnieńskim imprezie organizowanej w Polsce", jak to powiedział jeden z najwybitniejszych polskich piłkarzy (nie, nie chodzi o Błaszczykowskiego).
|
Tak skończyło się najlepsze Euro 2000 |
Moimi ulubionymi zawodami piłkarskimi zawsze były mistrzostwa Europy - próżno szukać egzotycznych wynalazków typu Nowa Zelandia czy Trynidad i Tobago, a i nawet europejskie wynalazki typu Słowacja lub Słowenia jak już miały awansować na dużą imprezę, to zwykle był to Puchar Świata. Przypadkowych zespołów raczej na europejskim czempionacie nie uświadczysz, najczęściej jest to jak nie prawdziwa światowa czołówka, to chociaż jej bezpośrednie zaplecze. Traf chciał, że organizowanie Euro 2012 przypadło właśnie w udziale takich "kopciuszków" - ani Polskę (mimo usilnych starań wszystkich naokoło, ale o tym później), ani Ukrainę trudno zaliczyć do chociażby trzeciej ligi światowej. Grono słabiaków uzupełnić mogą jeszcze Irlandczycy, a tak to zostają same drużyny, które, w mniejszym jak Dania czy Szwecja, lub większym jak Hiszpania i Niemcy, stopniu mogły wygrać te zawody, dodatkowo jeszcze nie zbłaźnić się specjalnie, gdyby przyszło im grać zamiast między sobą, to z np. Brazylią. Ciągle w pamięci mam znakomite dla mnie Euro 2000, z ulubionym Patrickiem Kluivertem jako królem strzelców (wespół z Savo Miloseviciem, jeszcze z Jugosławii!) czy dramatycznym finałem, w którym główną rolę zagrał Francisco Toldo. Nie gorzej było cztery lata później i w 2008, kiedy po raz pierwszy do finałów Euro awansowała Polska. Mistrzostwa Europy zawsze było dla mnie synonimem pięknego futbolu, klasycznych meczów wielkich zespołów i genialnych finałów, czyli w praktyce czegoś nieosiągalnego na naszym podwórku. Ciężko więc było uwierzyć, że przez prawie cały czerwiec najlepsi piłkarze Starego Kontynentu będą biegali w Polsce - tej samej, która niedawno straszyła stadionami z epoki kamienia łupanego, w której autostrada oznacza jedną nitkę z ograniczeniem do 80 km/h i w której po angielsku prędzej dogadasz się ze sprzedawcą w galerii niż z policjantem lub niekiedy nawet z politykiem (z okazji Euro pojawiły się też
takie kwiatki).
Nie będzie to zwykły post o Mistrzostwach, bo takich pewnie każdy przeczytał pełno. To będzie mój własny Alfabet Euro, czyli to co najbardziej utkwiło mi w pamięci z tego turnieju i to, co później będzie można spokojnie opowiadać przyszłym pokoleniom. To na pewno nie jest wyczerpanie tematu, raczej pójście na łatwiznę - Euro w Polsce to jedno z takich kwestii, o których można pisać i pisać, a i tak wszystkiego się chyba nie przekaże.
A jak nasza grupa na Euro - nie ma co do tego wątpliwości, to była jedna z gorszych grup w historii Euro. Tak jak te najtrudniejsze nazywa się "śmierci", tak ta została ochrzczona jako "śmiechu". Poszczególne zespoły tworzące tę grupę opisuję niżej, ale wypada je wymienić - Polska, Rosja, Grecja, Czechy. Pierwsza myśl jaka mi się nasunęła po jej zobaczeniu to "jak nie teraz to nigdy". Teraz już wiem, że wniosek z tego taki - NIGDY. Według opinii publicznej scenariusz miał być taki, że wychodzimy z Ruskimi, obojętnie na jakim miejscu, po oczywistym zwyciężeniu z Grecją na sam początek drogi ku chwale. Jak było, każdy wie, taka okazja już się nie powtórzy, chociaż pocieszenie z tego takie, że chyba jednak Rosja bardziej się zbłaźniła.
|
Cieszy bardziej od goli w półfinale Euro |
B jak Balotelli Mario - najbarwniejsza postać Euro i co do tego nikt wątpliwości chyba nie ma. Najbarwniejsza, ale nie najlepsza - Włoch nie rozegrał wcale takiego dobrego turnieju, a przynajmniej nie wprost proporcjonalnie dobrego do zamieszanie wokół niego, bo raptem w jednym meczu z Niemcami naprawdę wzbił się ponad poziom i strzelił dwie bramki, dające awans do finału. Do historii, zarówno piłki jak i Internetu, przejdzie jego "cieszynka" po drugiej bramce w półfinale - zdjęcie prężącego muskuły Mario nie tylko obiegło cały świat, ale także doczekało się jakiegoś tysiąca
przeróbek. W ogóle historia z tą bramką to cały Balotelli - połączenie kunsztu piłkarskiego, wiary we własne nieprzeciętne umiejętności (jestem pewny, że 99% polskich napastników w najlepszym wypadku rąbnęłoby piłkę Panu Bogu w okno, zakładając, że w zdołaliby uciec Lahmowi), zabawy i na koniec jeszcze stworzenie najbardziej zapamiętywalnego obrazku z Euro. I jeszcze po finale zniknął na kilka godzin bez wieści - ot, cały Mario Balotelli, duże dziecko, którego bardziej od bramki cieszy zrobienie sobie sztucznego siusiaka za pomocą chorągiewki.
|
Jiracek nie tylko fryzurą nawiązywał do najlepszych
pomocników z Czech - Nedveda i Poborskiego |
C jak Czechy - teoretycznie mecz z naszymi południowymi sąsiadami miał być spotkaniem przyjacielskim o pietruszkę. Oni, czerpiąc wzorce z naszych występów na poprzednich poważnych imprezach piłkarskich, mieli grać we Wrocławiu 16 czerwca o pietruszkę. Za to my mieliśmy postawić "kropkę nad i" jak
Monika Olejnik i spokojnie przygotować się do ćwierćfinału. Scenariusz trochę się zmienił, obie reprezentacje walczyły o awans, chociaż Czesi z lepszej pozycji. Obie drużyny musiały wygrać, ale tylko jedna chciała - Polacy wyszli (na mecz o wszystko, przypominam!) w defensywnym ustawieniu i walili głową w mur, a Czesi spokojnie czekali na szansę zadania ciosu i jak tylko nadarzyła się okazja Petr Jiracek trafił do siatki. Niepoważne traktowanie drużyny Michala Bilka wzięło się stąd, że czeska piłka jest w lekkim kryzysie, gdzieś tak od 2004 roku stopniowo spadając w dół wszelkich rankingów. Próżno szukać, prócz Petra Cecha, czeskich piłkarzy w składach najlepszych klubów Europy, a jeszcze kilka lat wcześniej tacy zawodnicy jak Milan Baros, Marek Jankulovski i przede wszystkim Pavel Nedved byli filarami mocnych ekip liczących się nie tylko w swych krajach, ale także na europejskim podwórku. Sparta Praga, która kilka razy dobrze pokazała się w Lidze Mistrzów i rok w rok wysyłała w świat znakomitych piłkarzy, teraz ma problemu z wygraniem Gambrinus Ligi. Niby w poprzedniej edycji Champions League nieźle zaprezentowała się Viktoria Pilzno, ale jednak to nie jest to samo, co kilkukrotne wyjście z grupy Prażan. Reprezentacja cierpiąca na niedobór klasowych zawodników także zawodziła, w dodatku nie omijały ją skandale. Podejście Czechów przed Euro było adekwatne do sytuacji, a szanse oceniano realistycznie, bez szarpania się na wielkie słowa. Mimo że po porażce w pierwszym meczu z Rosją nadzieje jeszcze bardziej zwątpiły, Czesi się podnieśli i zawędrowali do ćwierćfinału. Po prostu - robić, a nie mówić.
|
Dwa największe błazny kadry, Franz i Kubuś (patrz litera W) |
D jak drużyna Smudy - tak właśnie, lub jako drużyna PZPN, określana była złośliwie kadra Polski na Euro. Powód prozaiczny - niektóre powołania nijak miały się do zasady sięgania po NAJLEPSZYCH piłkarzy. Zamiast takiego Arkadiusza Piecha, najlepszego snajpera Ruchu Chorzów, pojechali Paweł Brożek i Artur Sobiech, obaj nie mieszczący się w składach, odpowiednio - Celticu i Hannoveru. Ponadto media musiały wymusić wręcz na Smudzie powołanie Kamila Grosickiego, a podejrzewam, że powołanie dla Rafała Wolskiego też było nieco pod publiczkę. Na szczęście niektóre cuda zostały odstrzelone jeszcze na zgrupowaniu w Austrii np. Michał Kucharczyk. Napastnik Legii, który sezon zakończył z trzema bramkami w lidze, rozgrywając łącznie 25 spotkań - w tym jedno pełne, a 12 razy wchodził z ławki. Jeszcze większe kontrowersje wywołały powołania dla tzw. farbowanych lisów. Niektórzy zawodnicy z polskimi paszportami, bo przecież nie Polacy, występami na Euro zdecydowanie się obronili - Eugen Polanski i Damien Perquis byli jednymi z mocniejszych punktów reprezentacji, nieco więcej oczekiwano od Ludovica Obraniaka, za to Sebastian Boenisch dawał się niemiłosiernie ogrywać każdemu bez wyjątku, czym zacięcie rywalizował o miano najgorszego piłkarza kadry z Rafałem Murawskim. Druga sprawa, że Boenisch na Euro nie powinien w ogóle pojechać, a już na pewno nie wybiegać w pierwszej jedenastce - mówimy o zawodniku, który przez ostatnie dwa sezony w Werderze Brema rozegrał ledwie pięć spotkań ligowych. Co ciekawe, prawie dwa razy więcej razy w omawianym czasie wybiegał w koszulce z Orzełkiem. Z farbowanych lisów (co za głupia nazwa) na Euro pojechał jeszcze Adam Matuszczyk, ale on akurat zagrał tylko kilka minut. W ogóle, przy okazji tematu "pożyczonych", pamiętam szał, jaki ogarnął media kilka lat temu, gdy doszło do nas, że kraje masowo podkradają nam zdolną młodzież - Podolski, Klose, Szetela to tylko te najważniejsze nazwiska. Wtedy było źle, bo grali gdzie indziej, teraz psy wieszane są na selekcjonerze, który powołał, dodać trzeba jednak, że masowo i z drugiego czy tam trzeciego sortu takie wynalazki. Jak zawsze brakuje zdrowego rozsądku.
E jak Euro 2016 - następne Mistrzostwa Europy odbędą się we Francji, kraju zdecydowanie bardziej przygotowanym do Euro niż my i Ukraina. Potomkowie Napoleona kilka razy organizowali już wielkie imprezy sportowe, żeby wspomnieć tylko Mistrzostwa Świata 1998, moje pierwsze świadome, mają więc doświadczenie w tej kwestii i klapy organizacyjnej raczej nie ma co oczekiwać. Niecierpliwie czekam jednak na to, jak sprawdzi się nowe rozwiązanie UEFA, czyli 24 drużyn w stawce, przy obecnych 16. Już teraz miejsca zabrakło np. dla solidnych Szwajcarii, Serbii, Turcji czy Czarnogóry, więc pomysł wydaje się trafiony, chociaż na poziom imprezy raczej nie wzrośnie. Pytanie tylko ile w tym genialnej idei, a ile zabiegu mającego na celu zarobienie trochę więcej pieniędzy.
|
Fornalik jest dziś tym dla kibiców Ruchu,
kim był Smuda dla Widzewiaków w latach 90-tych |
F jak Fornalik Waldemar - nowy selekcjoner kadry. Przejęcie kadry po klęsce na własnym Euro wydaje się z jednej strony łatwe, z drugiej niewiarygodnie trudne dla byłego trenera Ruchu Chorzów. Gorzej z wynikami już być nie może, trzon kadry pozostaje ten sami i co najważniejsze jest to całkiem solidny trzon, ale jednak reprezentacja to reprezentacja - Fornalik przyzwyczajony do pracy z często nieco przypadkowymi zawodnikami, w słabych warunkach finansowych czy organizacyjnych, trafi nagle do zgoła innego świata. Stanie się naprawdę znaną osobistością, i to nie tylko dla kibiców futbolu, ale także dla zwykłych "niedzielnych" fanów piłki, będzie miał ogromna presję, dodatkowo otrzymuje od razu ważne i trudne zadanie, czyli awans do Mistrzostw Świata 2014. Ciężko też będzie po ewentualnej porażce odnaleźć się z powrotem w światku piłkarskim, bo historia Smudy pokazuje, że nie ma nic gorszego dla wizerunku, jak objęcie stanowiska selekcjonera kadry. Doskonale pamiętam, jak pod koniec lat 90-tych Smuda, wtedy niezwykle szanowany trener z sukcesami w lidze, miał przejąć reprezentację po Januszu Wójciku. Ku niezadowoleniu wszystkich pracę otrzymał jednak Jerzy Engel, z jakim skutkiem wiadomo. Dziś już chyba wszyscy zapomnieli, że to właśnie Smuda przebył drogę od "najlepszego kandydata" do "najgorszego trenera". Ale jak śpiewał kiedyś Kazik Staszewski - "panie Waldku, pan się nie boi" - będzie dobrze, a na pewno lepiej, bo żeby mieć taką słabą prasę jak Smuda to jednak trzeba się mocno postarać.
G jak Grecja - kibicom piłki Grecja zapewne najbardziej kojarzy się z rokroczną rywalizacją o krajowy prymat między Olympiakosem Pireus a Panathinaikosem Ateny oraz z triumfem w Mistrzostwach Europy sprzed ośmiu lat. Tamten zespół, poukładany w defensywie i zabójczo skuteczny w ataku, był bliźniaczo podobny do teamu z Euro 2012. Wciąż bez gwiazd, z rosłymi obrońcami, z Giorgiosem Karagunisem w środku pola i wreszcie ze świetnie grającym w powietrzu Georgiosem Samarasem, który miał zastąpić Angelosa Charisteasa w roli egzekutora. Brakowało tylko genialnego Otto Rehhagela, pod batutą którego Hellada swoje największe zwycięstwo odniosła i na którego taktykę sposobu nie znalazła na mistrzowskim turnieju Portugalia (dwukrotnie), Hiszpania czy Francja. Bez Niemca na ławce nigdy nie byli już tacy mocni, a to dawało nadzieję, zwłaszcza, że mecz z Grekami miał otwierać turniej i przy okazji naszą drogę do, chociażby, ćwierćfinału. Na nic jednak bramka Roberta Lewandowskiego, na nic doping kibiców, na nic kunszt trenerski Smudy. Grecja zagrała tak, jak nauczył ją tego Otto - wystarczył jeden zryw, żeby doprowadzić do remisu i później tylko kontrolować sytuację. Nie wiem za bardzo dlaczego np. Polska nie może tak grać, skoro poziom piłkarzy jest zbliżony? Czy Samaras czy Salpingidis jest gorszy od Lewandowskiego? Albo czy Wasilewski z Perquisem nie mogą zbudować trwałego muru w obronie, przecież nie są słabsi od duetu stoperów z Grecji. Czapki z głów dla podopiecznych Fernando Santosa, których gra najczęściej przyprawia o ból zębów, a oni i tak, na przekór wszystkim, pokonują większych, a z największymi podejmują walkę.
|
Gorsi od Polaków [*] |
H jak Holandia - serce mi krwawiło, gdy moja ulubiona reprezentacja, w której pokładałem takie nadzieje, odpadła już po trzech spotkaniach. Dodajmy, że wszystkie spotkania przegrała (w tym z Danią), a mniej bramek od niej strzeliła jedynie Irlandia. O ile po Robbenie, który wszystko co tylko mógł w poprzednim sezonie spiepszyć to koncertowo spierdolił można było się tego spodziewać, to np. van Persie sezon w Premiership zakończył z koroną króla strzelców, a taki van der Vaart ciągnął za uszy Tottenham i wyciągnął na czwarte miejsce. Wierzyć się nie chce, że tak klasowy zespół, wicemistrz świata sprzed dwóch lat, mógł grać taką piłkę na najważniejszej imprezie roku. Czekam na rehabilitację.
I jak Iniesta Andres - wybrany najlepszym piłkarzem Euro 2012. Czy słusznie trudno powiedzieć, bo na podobnym poziomie grał też np. Andrea Pirlo, jednak z tym zastrzeżeniem, że Włoch genialnymi podaniami i bramką w meczu z Chorwacją utorował nie takiej przecież dobrej Italii drogę do bramki, a Iniesta tego samego dokonał mając u boku Xaviego czy Fabregasa. Nie zmienia to jednak faktu, że Hiszpan jest graczem znakomitym, kompletnym i z całą odpowiedzialnością można stwierdzić, że na dzień dzisiejszy jest to druga największa gwiazda Barcelony i na Mistrzostwach tylko to potwierdził.
J jak Juskowiak Andrzej - nieco na siłę wytypowałem do zestawienia tego byłego napastnika. Powodem była jego obecność przy mikrofonie w trakcie kilku spotkań, która to obecność nie tylko nie przeszkadzała, ale nawet cieszyła (tak naprawdę to nic na tę literę lepszego nie mogłem wymyślić). O nieudolności zawodowych komentatorów można pisać książki, za to o wpadkach, pomyłkach i głupotach wrzucających co rusz to nowe truizmy byłych piłkarzy nawet papieru byłoby szkoda. Juskowiak był jednak inny - inteligentny, interesujący i warty słuchania, nie taki jak Trzeciak czy Murawski (to akurat Canal +). Kto wie, może zyska on niebawem taki status jak Wojciech Kowalczyk w Polsacie (chociaż średnio go lubię) i jego obecność w przedmeczowym studio będzie tak samo oczywista jak kilkukrotne przekręcenie jednego nazwiska w trakcie meczu przez Dariusza Szpakowskiego? W kontekście fuch byłych piłkarzy warto jeszcze przeczytać co robił w trakcie Mistrzostw zapomniany
Paweł Wojtala, jeśli w ogóle ktoś go pamięta.
|
Irlandczycy świetnie bawili się także
z Chorwackimi kibicami |
K jak kibice - temat rzeka, bo nie dość, że ciekawy, to jeszcze możliwy do ugryzienia z kilku stron. Pierwsza - kibice innych drużyn. Podobno najlepiej zaprezentowali się Irlandczycy (mieli też najlepszy
hymn swoją drogą) i Chorwaci. Ci pierwsi mimo fatalnego występu swoich piłkarzy dopingowali najlepiej i byli bardzo aktywni w miastach w których przyszło im rozgrywać mecze. Pili hektolitry piwa, zalewali na zielono rynek w Poznaniu, szukali żony, łamali języki przy wypowiadaniu polskich zdań. Poziom "występu" więc odwrotnie proporcjonalny do formy Robbiego Keane i kolegów. Z kolei Chorwaci, jak to południowcy - a to w przypływie radości rzucili na boisko race, a to zrobili awanturę w pubie, a to spektakularną akcją
odbili kolegę z rąk policjantów. Pozostałe kraje raczej niczym się nie wyróżniały, może poza Rosją, która z wiadomych względów przyjechała z ekipą mocno rozrywkową i ta zaakcentowała swoją obecność. Druga sprawa to słynna kampania rządu przeciwko polskim "kibolom", czego efektem były dotkliwe kary dla klubów i, w często niejasnych okolicznościach, zatrzymania i kary dla kibiców. Trochę na ten temat napisałem
w tym miejscu. Krucjata skończyła się bojkotem Euro całej sceny kibicowskiej. Trudno ocenić jak to odbiło się na samej reprezentacji i jej wynikach, ale sama atmosfera w trakcie meczu wyraźnie straciła na jakości. Na stadionach zamiast fanatycznych kibiców dopingujących kadrę (na co wpływ miała oczywiście także forma dystrybucji biletów) zasiadła w większości masa przypadkowych ludzi nie interesujących się specjalnie piłką lub "niedzielnych" kibiców, dla których jedyny słuszny futbol to ten w wykonaniu Realu i Barcelony. Polacy w trakcie swych meczów, chociaż znajdowali się w ogromnej przewadze liczebnej gardeł, momentami byli przekrzykiwani przez fanów z Rosji czy nawet przez mało liczną grupę Greków. Przemilczę kwestię flagi Tomasza Zimocha, tej co to jest "dobrem narodowym" uszytej za horrendalnie wielką kwotę, czy zapraszania do prowadzenia dopingu na reprezentacji gniazdowych z polskich klubów. A trzecią, czyli kwestię zwykłych kibiców z Cebulandii, poruszę w drugiej części alfabetu Euro, przy okazji litery S.
Część druga niebawem, na pocieszenie to, co poniżej - profil bloga zobowiązuje. Swoją drogą Irlandczyk pisze taki hymn, w trakcie gdy polscy "raperzy" co najwyżej nagrywają
takie...