sobota, 24 grudnia 2011

Święta aka Wszystkiego Najlepszego życzy r*dakcja [2011]

Wskazówka, jak obchodzić święta bez zbędnej napinki -


+ klasyka, jak pieprzony karpi i kutia -



+ klasyczna kolęda (jak Zalewska) wersja 2.0!

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Common - The Dreamer, The Believer [2011]

Ferrari testers, Armani dressers, exquisite thick bitches that body bless us - tak zaczyna się najnowsza płyta Commona. Zdziwieni? Obiecuję, że po zagłębieniu się w tę płytę nie raz otworzycie jeszcze szerzej buzię. Ale uspokajam - starego lirycznego Commona jest tu dużo więcej niż obrzydliwie bogatego i pyskatego rapera rodem z "Watch The Throne", a jeszcze więcej pięknej muzyki.

Chicagowski muzyk fanów przyzwyczaił do głębokich tekstów, spokojnych utworów, stosunkowo rzadko wychodząc poza te ramy. Do największych klasyków hip-hopu w ogóle zaliczyć można spokojnie kilka jego płyt, w szczególności "Be", piękne od początku do końca. Wyprodukowane w większości przez będącego wtedy dopiero w przedsionku wielkiej sławy Kanye Westa oraz wciąż wielkiego choć już bardzo chorego J Dillę, który z kolei odpowiadał za wcześniejsze albumy. Słuchaczom dała kilka ponadczasowych numerów, żeby wymienić tylko tytułowe "Be""Love Is" czy "Go", a autorowi kilka nagród w tym dla najlepszego tekściarza. Poziom podtrzymany został na wydanym dwa lata później "Finding Forever", ale już "Universal Mind Control" to zupełnie inna kwestia - producentem został Pharell i jego The Neptunes co zdecydowanie odbiło się na płycie. "Wczesny" Kanye czy J Dilla dużo lepiej pasowali do Commona niż elektroniczne zabawy The Neptunes, a sam Lonnie wydawał się być w nieco słabszej formie.

Muzycznie "The Dreamer, The Believer" to zdecydowanie powrót na dobre tory. Z całą odpowiedzialnością można stwierdzić, że paradoksalnie najlepszy w tym przypadku wybór producenta był trochę strzałem w stopę - No I.D. mimo że ukrywający się za beatami i co najwyżej objawiający się refrenem (pięknym!) co rusz wysuwa się przed Commona. Muzyka to na pewno bardzo mocny, jak nie najmocniejszy, punkt tej płyty. Zaburza ją jedynie nieco kanyewate "Raw" i boombapowe "Ghetto Dreams", jednak oldschoolowa konwencja tego kawałka tłumaczy użycie najprostszych patentów. Dla mnie jako psychofana Mayera Hawthorna smaczkiem dodatkowym było zsamplowanie go w "Blue Sky".

Ocenę lirycznej części płyty warto zacząć właśnie od "Ghetto Dreams", nagranego z Nasem hołdu dla pięknych lat 90-tych. Idealnie współgra z tym trackiem klip, gdzie podchodzące już pod czterdziestkę legendy rapu przenoszą się w przeszłość, do swej młodości, marzeń i kobiet pukanych w samochodach. Kozaka Common zgrywa także w "Sweet" i chociaż na teledysku uderzając się w pierś wygląda groźnie, to w rezultacie wychodzi to nieco komicznie. Konwencja Lonniego jako twardziela ujawnia się jednak tylko w kilku utworach, w większości więc "The Dreamer, The Believer" to stary dobry Common - spokojny, przemyślany i uduchowiony, chociaż w tym przypadku nieco wtórny i bez fajerwerków. Uznajmy, że kilka lat temu założył on (sweter, skojarz follow-up) taką a nie inną stylistykę i trzyma się jej, czego przykładem "Cloth", "Celebrate""Windows" czy nawet ten nieszczęśnie zaczynający się "The Dreamer". Tak jak pisałem wcześniej, kilka razy wspomaga go śpiewem No I.D. i raz John Legend i jest to doskonałe dopełnienie jego zwrotek.

"The Dreamer, The Believer" to świetny album zamykający niezły rok w rapie. Common mimo kilku wycieczek w inne klimaty, które uznamy za małą próbę dla fanów, pozostał raczej wierny starej stylistyce. Kroku dotrzymuje mu No I.D. (a nawet czasem wyprzedza), który sprawił że płytę można traktować po prostu jako doskonałą muzykę, nie zamykając jej w sztywnych ramach hip-hopu. Równocześnie odciągnął uwagę od wszystkich wad po stronie Commona i sprawił, że ten materiał to murowany kandydat na płytę roku, w każdej możliwej kategorii.   

sobota, 10 grudnia 2011

Przezimują w znakomitych humorach

Fot. Krzysztof Dzierżawa/www/ts.podbeskidzie.pl
Mało emocjonujące spotkanie zafundowali fanom piłkarze Podbeskidzia i GKS Bełchatów. Jedyną bramkę zdobył Sebastian Ziajka i dzięki temu Górale drugi raz z rzędu schodzili z boiska w glorii zwycięzców. Kto wie jednak, jak potoczyłby się ten mecz, gdyby nie kilka kontrowersyjnych decyzji sędziego.

Trudno w przypadku tego pojedynku nie odnosić się do spotkania z 2. kolejki rozgrywek T-Mobile Ekstraklasy. W sierpniu zawodnicy Bełchatowa rozbili gości aż 6-0, a znakomity występ zanotowali Jacek Popek, który ustrzelił hat-tricka, oraz Kamil Kosowski - poczwórny asystent. Mały rewanż piłkarze Podbeskidzie urządzili sobie w 1/16 Pucharu Polski, gdy bez problemu wygrali z GKS w stosunku 3-0, ale tamten mecz nijak miał się do dzisiejszego pojedynku. W piątkowy wieczór starli się bezpośredni rywale w walce o utrzymanie się w najwyższej lidze rozgrywkowej, więc każdy chciał zakończyć mecz z kompletem punktów.

Fot. Adam Michel/www.gksbelchatow.com
Lepiej w tym spotkaniu wystartowali podopieczni Roberta Kasperczyka, ale uderzenia Ziajki i Lirana Cohena minęły bramkę strzeżoną przez Łukasza Sapelę. Niedługo później Tomasz Wróbel przytomnie odegrał piłkę do Marcina Żewłakowa, który bez zastanowienia uderzył w stronę bramki. Futbolówka zatrzymała się na ręce Bartłomieja Koniecznego, ale mimo protestów gości sędzia Stefański nie zdecydował się przerwać gry. Po mocnym początku przez następne kilkadziesiąt minut z boiska wiało nudą. Przewagę miał Bełchatów, ale poza dłuższym utrzymywaniu się przy piłce nie wynikało z tego nic, aż do 25. minuty. Nie najlepiej w polu karnym zachował się Konieczny, ale z prezentu nie skorzystał Szymon Sawala trafiając z ostrego kąta w słupek. Po tej okazji gości próżno było szukać emocji aż do samego końca pierwszej połowy, a kibice ożywili się tylko w momencie gdy po nieco przypadkowej akcji Podbeskidzia w polu karnym powalony został Ziajka, ale i w tej sytuacji gwizdek sędziego się nie odezwał.

Na drugą część gry obie jedenastki wyszły w niemal nie zmienionych składach (kontuzjowanego Juraja Dancika zastąpił Ondrej Sourek), ale z zupełnie innym, bardziej ofensywnym, nastawieniem. W 54. minucie popis dał dotychczas praktycznie bezrobotny Łukasz Sapela, który najpierw obronił mocne kopnięcie Ziajki, później dobitkę Sylwestra Patejuka z najbliższej odległości, a na sam koniec zgarnął jeszcze piłkę sprzed nosa Robertowi Demjanowi. Tyle szczęścia nie miał jednak w następnej akcji ofensywnej gospodarzy, kiedy na powtórkę z poprzedniej kolejki z Białegostoku pokusił się dobrze dysponowany Ziajka i mierzonym strzałem trafił do siatki GKS-u. W międzyczasie podobnym uderzeniem popisał się Kamil Kosowski, jednak futbolówkę w tej sytuacji sparował na rzut różny Richard Zajac. Szybko na wydarzenia na boisku zareagował trener Kamil Kiereś wpuszczając na plac gry Dawida Nowaka oraz Pawła Buzałę. Siła rażenia Bełchatowian został wzmocniona jednak tylko teoretycznie, bo jedyne realne zagrożenie ze strony tej pary to główka Nowaka wprost w ręce Zajaca. Podbeskidzie ograniczało się w tym momencie do sporadycznych ataków i próbowało dużo spokojniej niż w pierwszej połowie rozgrywać piłkę. Dobrą sytuację na podwyższenie wyniku stworzył sobie Mariusz Sacha, ale sfinalizował ją koszmarnym strzałem w aut.

Fot. Adam Michel/www.gksbelchatow.com
W sen zimowy w dużo lepszych nastrojach zapadnie ekipa spod Szyndzielni. W dwóch pierwszych kolejkach rozgrywanych awansem z rundy wiosennej Podbeskidzie zdobyło komplet punktów i znacznie przybliżyło się do pozostania w gronie najlepszych zespołów z Polski. Z kolei GKS jeszcze nie wygrał w tym sezonie na wyjeździe i to wydaje się być największym problemem podopiecznych Kamila Kieresia. Strefa spadkowa niebezpiecznie blisko i w Bełchatowie powoli już zaczynają zapominać czasy, gdy klub walczył o najwyższe cele. Teraz zadaniem jest utrzymanie się i zatrzymanie w składzie Kamila Kosowskiego, który jest na dzień dzisiejszy największym zagrożeniem drużyny z województwa łódzkiego. Bez jego dokładnych dośrodkowań, mądrości i spokoju w grze, GKS miałby zdecydowanie mniej punktów niż ma teraz.

via Tylko Piłka        

środa, 7 grudnia 2011

Folklor II definitely with Banger Certificate [2011]


Mój tegoroczny Mikołaj nie przyjechał na saniach, tylko na nartach i nie z workiem prezentów, a z drugą częścią najlepszego polskiego filmu freeskiingowego. Szóstego dnia grudnia, o godzinie szóstej internetową premierą miało najnowsze dzieło Michała Całki pt. "Folklor II". Jaki to film i przede wszystkim - czy dorównuje ubiegłorocznej produkcji?

Trudno uciec od w/w pytania, bo przecież generalnie nic się nie zmienia - koncepcja zekranizowania zimy spędzonej w najpiękniejszych narciarsko zakątkach Austrii, Włoch "przybrudzonej" nieco miejskim klimatem Śląska została zachowana, ekipa z południa Polski ta sama, muzyka ciągle hip-hopowa i tylko z rodzimej sceny. Wreszcie ten sam szef, Michał "Tenczys" Całka (który już kombinuje coś nowego), ze swym unikalnym stylem, którego znakiem rozpoznawczym są niepowtarzalne kolorki, wszechobecne refleksy i moc dobrych ujęć. Na pierwszy (nawet na drugi) rzut oka nie widać specjalnej różnicy między dwoma filmami, ale czy to jest zaleta czy wada należy rozpatrywać indywidualnie - pochwalić za kontynuowania wcześniejszego dzieła i przyznać, że w tym temacie i tak już powiedzono wszystko, czy może narzekać na nudę.

Frunie Szczepan Karpiel!
Wybieram to pierwsze, bo każdym trickiem, każdym segmentem i każdym ujęciem "Folklor II" potwierdza swoją klasę. Nie uświadczysz tu nudnych i przydługich przejazdów, pseudo-lifestylowych i nic nie wnoszących pierdół których pełno na amatorskich filmach. Wszystko idealnie pocięte, w dobrych proporcjach zestawiony park ze streetem i nieco na uboczu widoczny przez chwilę freeride. Jest za to zgrana ekipa, niekłamana radość z odjechanego tricku, szczęście w oczach i irokez ala Colby West na głowie, a na deser tradycyjnie krew (chociaż dużo mniej niż w Jedynce u Bartka Sibigi) i gleby. Najlepszą moim zdaniem część zostawiono na sam koniec i jest to part wszechstronnego Marka Dońca, nakręcony przez Roadkill Productions i będący czymś w rodzaju bonusu. Z równą gracją skacze on z dachu burzonego już Dworca PKP w Katowicach, co sunie po puszku gdzieś w Austrii, by później szaleć na wallu. To jeden z tych narciarzy, którzy śmiało mogliby wystąpić w jakiejś grubszej amerykańskiej produkcji i na pewno nie odstawałby. W parku coraz to lepszymi ewolucjami popisują się na przemian mistrz kraju Szczepan Karpiel i Bartek Sibiga który ponownie sieka double, a w mieście rury i nie tylko katują Piotrowie Pinkas i Wojarski wespół z Marcinem Pośpiechem. W "Folklorze II" zagościli także m.in. Robert Szul, Rafał Ramatowski, niezniszczalny Grzegorz "Cerata" Orłowski i znajomi zza południowej granicy na czele z Natalią Slepecką i Mario Skalą. Do udanych trzeba zaliczyć tour po kilku polskich miastach - ekipa Folkloru odwiedziła KatowicachKrakowie, Zakopanem, Wrocławiu i Warszawie i nigdzie nie narzekano na frekwencję. To bardzo miły sygnał świadczący o rozwoju, chociaż ci bardziej konserwatywni freeskierzy zapewne nie jedno brzydkie słowo powiedzieliby o rychłej komercjalizacji tego sportu. 

Swoje zarzuty kieruję tylko w jednym kierunku i jest to nomen omen kolejna wspólna cecha obu produkcji. Ponownie kuleje nieco muzyka, z której przekonały mnie tylko utwory Sokoła i Marysi Starosty i Kamp!. Zdaję sobie jednak sprawę, że wybór najbardziej niestety rażących  w tym przypadku śląskich artystów na czele z G*ubsonem miał tu nieco patriotyczne zabarwienie, wynikające niejako z zamysłu produkcji Skromnego Południa, poza tym wiadomo - de gustibus non est disputandum.

Film premierę internetową miał TU - na stronie portalu freeskiingowego www.newschoolers.com. I to jest chyba najlepsze podsumowanie tego filmu, mówiący sam przez siebie znak jakości. Na dole oprócz filmu zamieszczam video relacja z premiery w Katowicach.

Folklor II The Movie from Michael Ten Calka on Vimeo.


TwoTip at the MS "Folklor II" premiere in Katowice from TwoTip on Vimeo.

niedziela, 4 grudnia 2011

Siła z gór!

Fot. Michał Kardasz/www.jagiellonia.net
Trzema punktami zdobytymi w Białymstoku zawodnicy Podbeskidzia rozpoczęli rundę rewanżową. Zwycięstwo 2-0 zapewnili Sebastian Ziajka i Mariusz Sacha.

W wyjściowych jedenastkach obu zespołów próżno było szukać dwóch największych asów. Zarówno Tomasz Frankowski w ekipie Jagiellonii, jak i Sylwester Patejuk z Podbeskidzia narzekali na drobne urazy i usiedli tym razem na ławkach rezerwowych. W ataku gospodarzy straszyć miał za to osamotniony Grzegorz Rasiak, który po kilkuletniej przerwie wraca na polskie boiska.

Pierwszą groźną okazję stworzyli sobie zawodnicy Czesława Michniewicza, ale po przytomnym wycofaniu piłki przez Tomasza Kupisza, Czarnogórzec Marko Ćetkovic pomylił się o metr. Kilka minut później dobrą okazję miał z drugiej strony boiska Robert Demjan, ale i on uderzył niecelnie. Kolejny sygnał, że Bielszczanie wcale nie przyjechali się tu bronić dał Liran Cohen - jego strzał z bliskiej odległości z najwyższym trudem odbił Tomasz Ptak. Niedługo potem padła pierwsza bramka dla Górali. Wszystko zaczęło się od łatwej straty na środku boiska Grzegorza Arłukowicza na rzecz Dariusza Łatki, który oddał futbolówkę Demjanowi. Piłka w rezultacie trafiła do Sebastiana Ziajki, który ładnym mierzonym strzałem z dystansu dał prowadzenie drużynie Roberta Kasperczyka. Do końca pierwszej połowy oba zespoły nie potrafiły zagrozić już bramce przeciwnika i dość nieoczekiwanie goście prowadzili po 45 minutach 1-0 z nadzwyczaj słabą "Jagą".

Fot. Marcin Onufryjuk/Agencja Gazeta
W przerwie trener Michniewicz dokonał aż trzech zmian, znacząco wzmacniając siłę ofensywną drużyny z Podlasia. Na murawie zameldował się m.in. najlepszy snajper Tomasz Frankowski. Nie zrobiło to większego wrażenie na Góralach, którzy kilka minut po wznowieniu gry mieli doskonałą okazję na podwyższenie wyniku, ale piłkę po główce rozgrywającego bardzo dobre zawody Ziajki odbił Ptak. Co się odwlecze to nie uciecze - w 56. minucie goście mogli cieszyć się już z dwubramkowego prowadzenia. W zamieszaniu w rogu pola karnego najlepiej odnalazł się Bartłomiej Konieczny i dokładnie dośrodkował do Mariusz Sachy. Pomocnik z Bielska-Białej na raty pokonał golkipera Jagiellonii, przy wybitnie biernej postawie Alexisa Norambueny. Trochę z rozpędu zawodnicy Podbeskidzia oddali potem w krótkim czasie jeszcze dwa strzały, ale ani Demjan ani Ziajka nie znaleźli drogi do bramki "Żółto-Czerwonych". W 64. minucie błąd popełnił dotychczas dobrze sędziujący w tym spotkaniu Paweł Gil. Nie dopatrzył się on ewidentnego faulu na Kupiszu w okolicach pola karnego - co więcej, ukarał piłkarza Jagi dodatkowo żółtym kartonikiem za symulowanie. Aktywny był także Rasiak, szczęścia próbował Burkhardt. Animuszu nie stracili jednak zawodnicy beniaminka. Groźne strzały zanotowali zmiennicy - Patejuk i Marcin Rogalski, a na skrzydle mocno aktywny był Piotr Malinowski. Do siatki trafił Demjan, ale sędzia słusznie dopatrzył się spalonego. Podbeskidzie spokojnie dowiozło prowadzenie do końca i tym razem nie dało sobie wyrwać zwycięstwa po początkowym prowadzeniu, tak jak miało to miejsce w poprzedniej kolejce w Warszawie.

Górale dzięki triumfowi przeskoczyli w tabeli słabą dzisiaj Jagiellonię. Najlepszym przykładem kiepskiej postawy gospodarzy niech będzie ilość strzałów na bramkę - 11 do 23 na korzyść gości. W ostatniej w tym roku, ale granej awansem drugiej kolejce rundy wiosennej, Podbeskidzie gościć będzie przy Rychlińskiego GKS Bełchatów i spróbuje odpłacić się za upokarzającą porażkę 6-0 z początku sezonu. Z kolei piłkarze Czesława Michniewicza pojadą do Gdańska na trudny mecz ze znajdującą się bezpośrednio pod nią Lechią Gdańsk. W przypadku kolejnej utraty punktów, w Białymstoku szykuje się ciężka zima, a po niej najprawdopodobniej walka o utrzymanie ekstraklasowego bytu. Na powtórzenie sukcesu z poprzedniego sezonu i pozycję zaraz za podium nie ma chyba już co liczyć.

via Tylko Piłka