|
Redakcja gotowa do wręczania nagród |
Nie lubię nie wywiązywać się z obietnic, zwłaszcza w miejscu, który z założenia ma wyrobić we mnie skłonności do regularnej pracy. Obiecałem, w poprzednim wpisie, że pojawi się podsumowanie roku i tak być musi, bo wymówki o braku czasu (sesja zaliczona) i spóźnieniu (kilka serwisów i blogerów tez zanotowało duże obsuwy) rozpatrywać należałoby w kategorii żałosnych tłumaczeń. Zwłaszcza, że już przynajmniej trzy płyty domagają się zaistnienia w tym miejscu, a i o piłce coś by się znalazło. Tak więc jest - najlepsze płyty roku w Polsce i za granicą naszego kraju, największe rozczarowania, garść statystyk z last.fm i na koniec to co nas czeka lub już nas dopadło w roku 2012.
|
Płytę Sokoła i Marysi docenił także sam Barack Obama |
Zacząć wypada od rodzimego podwórka. Jak co roku nieco po macoszemu potraktowałem wszystko to, co nie jest produkcją około-rapową i królował w moich głośnikach (słuchawkach) zdecydowanie hip-hop. Cóż począć, jak akurat w tym gatunku jest coraz lepiej od Buga po Odrę i brakuje już czasami czasu i ochoty na coś innego. Mimo to Niewidoczną Statuetkę Bloga za najlepszy album wręczyłbym dwóm (a właściwie trzem) osobom - Izie Lach za
"Krzyk" oraz Sokołowi i Marysi Starosty, z którą nagrał
"Czystą Brudną Prawdę". Właściwie wszystko to, co mógłbym napisać o tych pozycjach napisałem jakiś czas temu w zestawieniu
najciekawszych płyt zeszłego roku, bo nic się w tych kwestiach nie zmieniło. Nie potrafię się zdecydować, którą z tych płyt cenię bardziej, są one tak różne, że nijak nie da się ich obok siebie zestawić i porównać. Gdybym pod uwagę brał ilość czasu spędzonego przy każdej z nich, to na czoło wysuwa się "Krzyk". Z kolei gdybym wziął pod ocenę całość materiału, spójność, koncepcję, klimat, czy wreszcie klipy - plusik dla Sokoła i Marysi. W przypadku warszawskiego duetu zadziałał również efekt pozamuzyczny - w życiu nie pomyślałbym, że Naczelny Narrator Polskiego Rapu, którego twórczość zwykłem omijać łukiem szerokim jak uśmiech Stevena Tylera, wyda kiedykolwiek coś tak przypadającego do mojego spaczonego gustu. Ex aequo więc na najwyższym stopniu podium tłumnie - "Krzyk" Izy Lach i "Czysta Brudna Prawda" Sokoła i Marysi.
Wyróżnienie przyznaję z czystym sumieniem i pewnym ruchem ręki przypinając order do piersi sąsiadom z Żywca, czyli zespołowi
The Pryzmats za ich szybujący coraz to wyżej
"Balon". Jestem pewny, że ta grupa jeszcze spoko zamiesza na rynku, a wygranie konkursu Empiku
"Make More Music" i podpisanie kontraktu z Sony Music to tylko rozgrzewka. Jak ich historia potoczy się dalej zobaczymy na wiosnę, na którą zapowiadane jest ich LP. In minus zaskoczył mnie
"Hotel Trzygwiazdkowy" Rasmentalismu, cóż, chociaż to chyba zrzuciłbym na karb moich wielkich oczekiwań wobec nich. Nie udało się sympatycznemu duetowi ze wschodu przebić ani "Dobrej Muzyki Ładnego Życia", ani "Dużych Rzeczy" w kolaboracji z W.E.N.Ą (który swoją droga też wydał w omawianym roku solidną
płytę).
|
Chaz jest tu pocieszny tak jak jego płyta |
Podobnego kalibru zagwozdka jak w przypadku naszego rynku spotyka mnie, gdy mam wybrać najlepszy album z zagranicy. O ile w przypadku Polski problem dotyczył jedynie dwóch pozycji, to zagranicznych materiałów, które z takim samym spokojem ducha dałbym na pierwsze miejsce było nieporównywalnie więcej, żeby tylko wymienić te najważniejsze - Frank Ocean i jego mixtape "Nostalgia, Ultra", Jamie Woon za "Mirrorwriting", The Roots "Undun",
Theophilus London i "Timez Are Weird These Days" oraz Toro Y Moi z "Underneath The Pine". Ostatecznie wybór padł na tę ostatnią pozycję - Chazwick Bundick to geniusz i co do tego wątpliwości mieć nie można.
"Underneath The Pine" to niezwykle spójna i równocześnie jakby naturalna płyta - bez szarpania się na jakieś dźwięki, kompozycje, widać zabawę treścią i formą, dodatkowo masę przyjemności dostarcza samo słuchanie płyty. Co więcej, nowe Toro Y Moi przebiło spokojnie debiut, co nie zdarza się wcale tak często, a Chazowi starczyło jeszcze pomysłów, żeby pod koniec zeszłego roku wydać krótką EP-kę. Mocno po piętach Amerykaninowi depcze Jamie Woon ze swym r'n'b-solowym "Mirrorwriting", czy Theophilus London, który gdyby skrócić nieco "Timez Are Weird These Days" byłby pewnie na pierwszy miejscu. Wysoko cenię sobie również koncept album "Undun" The Roots (obecnych po raz kolejny w zestawieniu podsumowującym rok), który myślę że przebija lekko poprzednie "How I Got Over".
|
The Weeknd nie zawsze taki mroczny |
Kończąc wątek zagraniczny wyróżniłbym dwóch artystów równocześnie -
Cocaine 80s i
The Weeknd. Za płodność (kolejno - 2 i 3 albumy w ciągu roku) idącą w parze z jakością, dodatkowo serwowane zupełnie za darmo. Warto dodać, że podobny sposób dotarcia do fanów wybrał także Frank Ocean, który udostępnił mixtape "Nostalgia, Ultra" całkiem za free.
Obiecałem także odrobinę statystyk z last.fm. Wyszło, że najczęściej odtwarzanym artystą roku 2011 był
Mayer Hawthorne, na którego wynik złożyły się pozycje takie jak wydany w poprzednim roku album
"How Do You Do" i EP-ka "Impressions" oraz trzyletni, ale wciąż tak samo bujający debiut
"A Strange Arrangement". Drugie miejsce przypadło Rasmentalismowi (to też pokłosie ciągle katowanej "DMŁŻ"), a trzecie Theophilusowi Londonowi. Sensacją nie będzie, że najwięcej razy jeśli chodzi o utwory poleciała hitowa
"Karczmareczka" Goorala.
|
Gooral pyto piyknie do zabawy przy Karczmareczce |
Tym samym zamknąłem chyba rok 2011. Zdaję sobie sprawę z ułomności wszystkich rankingów, bo jak tu zmierzyć tyle tak różnych płyt i jeszcze wybrać najlepszą? Zwłaszcza, że ciągle pojawiają się jakieś pojedyncze zabłąkane albumy z tamtego okresu, np.
Florrie czy
Movits!. Był to bardzo dobry rok, dużo lepszy moim zdaniem od 2010 - praktycznie z każdego gatunku mógłbym wyciągnąć kilka pozycji, które się nie nudzą i wracam do nich często. Warto jeszcze w kontekście podsumowania roku wspomnieć o spełnieniu koncertowego marzenia, czyli występie
Hocus Pocus w Warszawie. A jaki będzie ten rok trudno na razie wyrokować, ale zapowiada się pysznie - Afro Kolektyw, C2C, Lana Del Rey już wyszły, w kolejce czeka pewnie mnóstwo kolejnych albumów, nawet
Wankej się pojawił w sympatycznym wywiadzie. Będzie dobrze, byle tylko świat się ostał (albo chociaż przetrwał do Euro), bo to się wydarzyło w przeciągu jednego miesiąca 2012 wystarczyłoby na obstawienie całego roku przykrymi i beznadziejnymi sytuacjami, skandal jak na
Moleście.